SYDNEY I VINCENTIA

zwierzaki i widoki – Australia – uwertura

Zapiski z wypadu do Australii muszę zacząć nietypowo. Zastanawialiście się kiedyś jak wiele błędów można popełnić i ile zbiegów złych okoliczności może nastąpić podczas jednej, 5,5-dniowej podróży? Ja mam nadzieję, że poniższą historią osiągnęłam już moje życiowe maksimum w tej kwestii. Najbardziej jednak fascynuje mnie, że pomimo iż wszystko poszło nie tak, ta eskapada wciąż sprawiła mi ogromną frajdę i wspominam ją z radością.

Po kilku wycieczkach w okolicach Singapuru, nastał czas wypuścić się gdzieś dalej. Udało mi się nawet wykrzesać 1,5 dnia urlopu, co z ekstremalnie długim weekendem z okazji 50-tych urodzin Singapuru, dało mi pole do popisu. Już kilkanaście tygodni wcześniej palec na mapie zaczął wskazywać Koreę Południową. Niestety, w owym czasie, w kraju tym zagościł wirus MERS, a ja zdecydowanie nie ryzykuję w takich kwestiach. Obróciłam więc mapę o prawie 180 stopni i postanowiłam skorzystać z zaproszeń od moich znajomych z Australii – Asi, która urzędowała na doktoracie w Sydney i Delwyn, koleżanki z pracy w Singapurze, która wróciła do swego kraju i osiedliła się wraz z mężem w malowniczej Vincentii na wschodnim wybrzeżu. Kierunek nie jest oczywiście najtańszy, zwłaszcza gdy w grę wchodzi bardzo długi weekend. Loty z Singapuru, na kilka tygodni przed, były albo wyprzedane albo kosmicznie drogie. Jak zawsze wzięłam się na sposób i udało mi się znaleźć sensowne bilety z Kuala Lumpur do Sydney przez Skypicker. Zwykle kręcę nosem na kupowanie przez pośredników, ale cena była przekonywująca. Lot z Singapuru do Kuala Lumpur i z powrotem kupiłam osobno, tracąc możliwość tranzytu (wszak loty niepołączone), ale mając w zapasie 5 godzin w drodze do i 2 godziny 10 minut w drodze powrotnej ryzyko zostanie na lodzie z powodu opóźnień uznałam za minimalne, zwłaszcza że lotnisko w Kuala Lumpur nie jest mi obce.

W imię ułatwień i polityki „wszystko zrobimy za Ciebie” Skypicker nie udostępnił mi.. czytaj dalej

zwierzaki i widoki – Australia, Sydney: part I

Po przebojach związanych z podróżą, o których pisałam tutaj, konieczne było zweryfikowanie planów. Prosto z lotniska pojechałyśmy do Asi, mieszkającej w dość hipsterskiej dzielnicy Newtown (przechrzczonej przeze mnie na Newton). Mimo zmęczenia ja już byłam zachwycona: nie ma upałów – jest przyjemny chłód, a typowo azjatycka zabudowa zamieniła się na domki, domeczki, kamienice i małe bloki, niczym w Europie. Czasem taka odskocznia od mojej singapurskiej codzienności jest bardzo potrzebna.

Królewskie śniadanie (dzięki Asiu!), szybki prysznic, chwila na rozprostowanie nóg i trzeba było ruszać. Sydney jest ogromne i nie sposób odwiedzić wszystkich ważnych miejsc w jeden dzień. Już po tych kilku godzinach wiedziałam, że Australię koniecznie muszę odwiedzić jeszcze raz, dlatego zamiast gonić od atrakcji do atrakcji, wybrałam tylko kilka na spokojnie.

Pierwszą z nich było spełnienie mojego pragnienia – zobaczyć czytaj dalej..

zwierzaki i widoki – Australia, Sydney i okolice: part II

Mimo wczesnej pory buzia sama się uśmiechała na widok kosza wypełniającego się kolorowymi przyborami piknikowymi i pysznym jedzeniem. Piknik! I to nie byle gdzie, a w Blue Mountains (Niebieskich Górach), jakieś 120 kilometrów od Sydney.

Pożyczonym samochodem ruszyłyśmy więc w drogę po niesamowite widoki. Blue Mountains swoją nazwę zawdzięczają ciekawemu zjawisku. Cała okolica gęsto porośnięta jest drzewami eukaliptusa, które wydzielają specyficzny, chyba każdemu znany z zapachu/smaku, olejek. Atmosfera pełna jest drobniutkich, rozproszonych cząsteczek tegoż oleju, które w połączeniu z czytaj dalej..

zwierzaki i widoki – Australia, Vincentia

Po kolejne, australijskie wrażenia musiałam udać się trochę bardziej na południe, dlatego wczesnym rankiem wsiadłam do pociągu relacji Sydney – Bomaderry. Miałam nadzieję zaserwować sobie dłuższą drzemkę podczas tych niespełna 3h jazdy, ale ciężko zmrużyć oko gdy za oknem takie widoki – tory prowadzą wzdłuż wschodniego wybrzeża. Warto wspomnieć też o ciekawej funkcji siedzeń w wagonie – wystarczy pociągnąć w górę i w bok rączkę przy oparciu i można zmienić jego pozycję (siedzisko pozostaje nieruchome) – jeśli chcemy, możemy w prosty sposób zawsze siedzieć „w kierunku jazdy” albo w większej grupie siedzieć na przeciwko siebie, genialne!

Na stacji już czekali na mnie moi australijscy znajomi – Delwyn i Hans, którzy zabrali mnie 30km dalej do swojego domu w Vincentii – maciupkiej miejscowości (ok 3 000 mieszkańców) przy zatoce Jervis (Jervis Bay). Mój zachwyt osiągnął punkt kulminacyjny – na pozór senna mieścina wydawała mi się idealna po miesiącach spędzonych w wielkich metropoliach. Spacery zostawiliśmy jednak na później, bo po szybkim lunchu czytaj dalej..