Nie mogę sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek wcześniej byłam w teatrze lalek. Nawet jeśli, to jestem pewna, że nie był to teatr lalek wodnych.
Drugie podejście zakończyło się sukcesem i lekko spóźnione zasiadłyśmy na widowni. Zamiast sceny – basen z brązową wodą sięgającą bioder. Po bokach, na podestach, muzycy, ubrani w lokalne stroje, grający na równie lokalnych instrumentach. Językiem przedstawienia był oczywiście wietnamski, więc niewiele zrozumiałam z opowiadanych historyjek, ale wybryki tych lalek na wodzie oraz orientalna muzyka i śpiewy wprowadzały w dobry nastrój. Nadal nie wiem do końca, jak te lalki są sterowane. Wszystkie wyjeżdżały zza zielonej kurtyny. Na koniec wyszli stamtąd operatorzy lalek, w spodniach rybackich po same pachy. Głowy mieli suche, więc nie nurkują :D
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), scena Water Puppet Show
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), muzycy Water Puppet Show
Ostatni dzień spędziłyśmy na odwiedzaniu sztandarowych budynków Sajgonu. Dużym udogodnieniem jest fakt, że większość turystycznych miejsc znajduje się w małych odległościach od siebie. My wszystko odwiedzałyśmy pieszo. Zaczęłyśmy od położonej nieco dalej świątyni Jade Emperor Pagoda. Nie jest łatwo ją znaleźć, bo jest schowana między zwykłymi budynkami. Dzięki małym okienkom w dachu do świątyni wpadają promienie słońca, tworząc niesamowity efekt w jej, zdecydowanie ciemnych, ścianach. Przy wejściu znajduje się małe sanktuarium żółwi, które są symbolem szczęścia i fortuny.
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Jade Emperor Pagoda
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Jade Emperor Pagoda
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Jade Emperor Pagoda
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Jade Emperor Pagoda, sanktuarium żółwi
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Jade Emperor Pagoda, żółwzioro
Nawet w dzisiejszych, elektronicznych czasach, ludzie listy piszą. Z takiej poczty, jak sajgońska poczta główna, aż miło je wysyłać. Francuskie wpływy w Wietnamie widać nie tylko we wszechobecnych bagietkach, ale właśnie w architekturze, czy to poczty, czy sajgońskiej katedry Notre Dame. Niestety, do tej drugiej można wejść tylko na przedsionek i to o wybranych porach.
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Poczta Główna
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Poczta Główna
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Poczta Główna
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), katedra Notre Dame, wersja wietnamska
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), katedra Notre Dame, wersja wietnamska
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), katedra Notre Dame, wersja wietnamska
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), katedra Notre Dame, wersja wietnamska
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), katedra Notre Dame, wersja wietnamska
Ostatnim punktem zwiedzania, przed finalnymi zakupami i wyjazdem na lotnisko, był Reunification Palace. Pałac niepodległości, jak również jest zwany, to kolejna lekcja wietnamskiej historii. Niektóre pomieszczenia i ich wyposażenie wywołały uśmiech na twarzy, przypominając o obrazach z Polski w czasach ustroju minionego. Pałac był schronieniem prezydenta Wietnamu Południowego podczas wojny wietnamskiej i świadkiem zakończenia wojny, kiedy czołgi Wietnamu Północnego przedarły się przez bramę.
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Reunification Palace – Pałac Niepodległości/Zjednoczenia
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Reunification Palace – Pałac Niepodległości/Zjednoczenia, centrum dowodzenia prezydenta w czasie wojny
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Reunification Palace – Pałac Niepodległości/Zjednoczenia, centrum dowodzenia prezydenta w czasie wojny
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Reunification Palace – Pałac Niepodległości/Zjednoczenia, stylowy dywan
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Reunification Palace – Pałac Niepodległości/Zjednoczenia, równie stylowy żyrandol
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Reunification Palace – Pałac Niepodległości/Zjednoczenia, niesamowity obraz złożony z mniejszych kwadratów, każdy kwadrat to 3 miesiące ręcznego nakładania płatków złota, malowania i lakierowania
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Reunification Palace – Pałac Niepodległości/Zjednoczenia, dziedziniec
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Reunification Palace – Pałac Niepodległości/Zjednoczenia, reżyserka dźwięku
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Reunification Palace – Pałac Niepodległości/Zjednoczenia, mikser!
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Reunification Palace – Pałac Niepodległości/Zjednoczenia, korytarz prezydenckiego bunkra
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), Reunification Palace – Pałac Niepodległości/Zjednoczenia, centrala wywiadowcza
Jak w wielu krajach Azji Południowo-Wschodniej, także i w Wietnamie, życie toczy się na ulicach. Jedzenie serwowane na chodniku, przenośne kuchnie czy budki, półotwarte sklepy. Turyści są naciągani na kupienie mniej lub bardziej potrzebnych rzeczy, ale da się do tego przyzwyczaić. I chociaż nie umiem tego ubrać w słowa, Wietnam zachęcił aby wrócić. Dla mnie to kraj numer 1 do odwiedzenia w Azji Południowo-Wschodniej, a w ogólnej klasyfikacji azjatyckiej, wśród krajów które odwiedziłam, zdecydowanie plasuje się tuż za Japonią :)
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), ja nie zmieszczę?!
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), jedzenie bardzo uliczne
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), sprzedaż uliczna
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), jest i kapelusz!
Chwilowy brak planów na dalsze podróże objawia się u mnie pewnym niepokojem w duszy, więc mam nadzieję, że ten stan nie potrwa długo. Plany w sumie są, ale nie ma ani urlopu, ani środków. Póki co skupiam się znów na pracy, z początkiem tego miesiąca nastąpiła dość znacząca zmiana moich obowiązków służbowych, więc pilnie uczę się nowych rzeczy i łaskawszym okiem spoglądam znów w stronę MatLaba. W międzyczasie staram się także wzmocnić moją odporność, bo ostatnio byle co powoduje, że dopada mnie przeziębienie. I pomyśleć, że nie mam tu kapryśnej jesieni czy zimy, która zwykle jest przyczyną wszystkich kataro-gardłowo-kaszlowych historii. Wypatruję też połowy grudnia i przyjazdu najważniejszego gościa :) A dla wszystkich chętnych, zaproszenie do Singapuru wciąż aktualne, myślę że jeszcze przynajmniej z 2 lata tu posiedzę, spać jest gdzie, a jak widać po blogu – całkiem fajnie tu! :) Zwłaszcza jak się przyjedzie tylko na chwilę, bo jak się siedzi trochę dłużej, to pojawiają się pewne interesujące niuanse, które zakłócają pozytywny odbiór. Notka o tym powoli kreuje się w mojej głowie. Będzie typowo polska – dużo narzekania i marudzenia. Tymczasem!
Ostatni w tym roku długi weekend przypadał na tydzień przed moimi urodzinami. I chociaż okazja wcale nie jest potrzebna, aby udać się w podróż, to przyjemnie jest to sobie połączyć. Wietnam był na tapecie już od jakiegoś czasu, więc wybór miejsca przyszedł szybko.
Dużo nie brakło, a wcale byśmy tam nie dojechały. Zaczęło się już kilka tygodni przed zaplanowaną podróżą, gdy okazało się, że rezerwacja naszych biletów nie jest taka jaka być powinna. Gdy ten błąd został naprawiony i przyszło już do wyjazdu, minuty sprawiły, że wszystkie połączenia udało się zgrać. Jak wiadomo, latanie gdziekolwiek z Singapuru jest drogie, więc warto rozejrzeć się za tańszymi lotami z Malezji. My wybrałyśmy wczesno-poranny lot z Kuala Lumpur. Singapur -> Johor Bahru -> Kuala Lumpur -> Ho Chi Minh City. Nasza podróż zaczęła się o 20.00 dzień wcześniej, kiedy to autobusem Causeway Link, wraz z ogromnym potokiem ludzi, busów, samochodów i motocykli, próbowałyśmy przekroczyć lądową granicę z Malezją. W weekendy przejście graniczne pęka w szwach. Już po malezyjskiej stronie, w Johor Bahru, musiałyśmy jeszcze dotrzeć na dworzec autobusowy w głębi miasta, a tam przesiąść się na autokar do Kuala Lumpur. Koniec końców, nasz autobus z Johor do KL złapałyśmy na 10 minut przed odjazdem (zakładałyśmy że będziemy przynajmniej godzinę przed czasem) i dalej już bez przygód dotarłyśmy na lotnisko i do Wietnamu.
Aby wjechać do Wietnamu, trzeba się wcześniej ubiegać o wizę lub przynajmniej o zgodę na wydanie wizy na lotnisku. My skorzystałyśmy z tej drugiej opcji. Cała procedura wizowa na lotnisku jest strasznie chaotyczna, więc chyba lepiej już wysilić się wcześniej i załatwić wizę w swoim kraju. Nadmienię, że wietnamska wiza jest okrutnie droga. Najdroższa, za jaką przyszło mi do tej pory zapłacić..
Wietnam to dla mnie 3 główne skojarzenia: wojna w Wietnamie, sajgonki i stożkowe kapelusze. W ciągu tych 3 dni, udało nam się doświadczyć wszystkich tych elementów.
Zaczęłyśmy od przedpołudnia w muzeum War Remnants Museum, w dosłownym tłumaczeniu, muzeum pozostałości wojennych. Podróże są dla mnie niesamowitą lekcją historii. Przyznaje się bez bicia, że nigdy nie pociągała mnie ta dziedzina nauki. Może dlatego, że na lekcjach w szkole niewiele było historii współczesnej? Tych najbliższych wydarzeń, kiedy to moi rodzice, byli już na świecie. Zwykle lekcje kończyły się, na II wojnie światowej. A wojny trwały dalej i wciąż trwają. Mimo, że człowiek o tym wszystkim wie, chociażby z wiadomości, poranek w wietnamskim muzeum bardzo namacalnie uświadomił mi, że to się nigdy nie skończy.
Muzeum to przede wszystkim kolekcja zdjęć, plakatów propagandowych oraz eksponatów broni i pojazdów z okresu wojny w Wietnamie, większość ekspozycji uwypukla krzywdy, wyrządzone cywilnej ludności przez amerykańskich żołnierzy. Czytając historię ze ścian muzeum, odkrywając podstawowe fakty o wojnie, jej przyczynach i przebiegu, najbardziej wstrząsnął mną wątek o trujących herbicydach, które były rozpylane. Swoje żniwo wciąż zbiera agent orange, rozpylany przez amerykańskie wojska, celem niszczenia dżungli i roślinności, w której ukrywali się partyzanci. Chemikalia, stały się przyczyną chorób (głównie nowotworowych) ludzi którzy bezpośrednio mieli kontakt z substancją w czasie wojny. Spowodowały także zmiany w ich kodzie genetycznym, przez co ich potomkowie często rodzą się z defektami (na przykład: brak lub niedorozwinięte kończyny, zniekształcona twarz, problemy skórne..) oraz upośledzeniem umysłowym. Galeria poświęcona zdjęciom ofiar agent orange wywołała przerażenie i strach, do czego ludzkość jest zdolna. Nawet teraz, kiedy to wspominam, czuję dreszcze na plecach. Bo te ofiary to nie tylko portrety w muzeum, można spotkać ich na ulicy czy w parku..
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), War Remnants Museum – Muzeum Pozostałości Wojennych, amfibia
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), War Remnants Museum – Muzeum Pozostałości Wojennych
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), War Remnants Museum – Muzeum Pozostałości Wojennych, artyleria wojskowa na dziedzińcu przed muzeum
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), War Remnants Museum – Muzeum Pozostałości Wojennych, poster
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), War Remnants Museum – Muzeum Pozostałości Wojennych, bomby
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), War Remnants Museum – Muzeum Pozostałości Wojennych, obrazowa statystyka
Po drodze z muzeum do hotelu zatrzymałyśmy się na obiad. Obowiązkowo sajgonki, podawane z koszykiem świeżych ziół oraz zupka Pho, czyli tradycyjna wietnamska zupa, o piernikowym posmaku i lokalne piwo o lekkim smaku. Menu restauracji trochę nas jednak zaskoczyło..
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), pozycja szósta – mięso z psa?!
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), przyjemna restauracja niedaleko muzeum
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), na pierwszym planie tradycyjna zupa Pho, w tle sajgonki i sałatka, jest i piwo!
Wieczorem nogi zaprowadziły nas na lokalny market Ben Thanh, gdzie można kupić milion jeden podrabianych rzeczy, wietnamską kawę i płyty z lokalną muzyką od sprzedawców na rowerach. Ulice nie różnią się wiele od typowego ruchu drogowego w Azji południowo-wschodniej – morze skutero-motorów i brak zasad. Jeśli jednak zdać sobie sprawę, że kraj ten całkiem niedawno ogarnięty był wojną, to imponuje jego dzisiejszy wygląd. Sajgon wydaje się być zbalansowany między typowym, trochę chaotyczno-brudnym, miastem tego regionu świata, a europejskimi standardami. Może dlatego tak bardzo mi się tam podoba?
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), lady, buy coconut, cheap price for you!!!
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), drink z palemką, wersja wietnamska
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), street food, czyli jedzenie bardzo uliczne
W drodze powrotnej do hotelu, zachęcono nas do wejścia na drinka do baru jazzowego, w którym odbywał się koncert na żywo. Saxo Club to nie tylko muzyka, ale też ciekawa historia. Bar jest chyba rodzinnym interesem, gwiazdą wieczoru był saksofonista, który po kilku numerach zaprosił na scenę.. swoją 10-letnią córkę, również grającą na saksofonie. Razem dali niezły koncert, a my dodatkowo umiliłyśmy sobie czas żubrówką upatrzoną przy barze :) Ich koncerty muszą się tam odbywać regularnie, bo zdjęcia ojca i córki znajdują się nawet na podkładkach pod szklanki. Jakość dźwięku nie jest niestety najlepsza, wbudowany mikrofon nie radzi sobie najlepiej. Nie chce mi ktoś sprezentować porządnego mikrofonu zewnętrznego? ;)
Kolejny dzień zaczęłyśmy od przeprawy do Cu Chi tunnels – znajdujących się około 70 km od Sajgonu, wydrążonych w ziemi tuneli, w których ukrywali się partyzanci Wietkongu w czasie wojny. Podobno można tam dojechać autokarem wycieczkowym, ale ja wolę lokalne autobusy i trochę przygody. Wybrałyśmy część tuneli Ben Duoc, ponieważ Ben Dinh jest podobno bardzo zatłoczona przez turystów – decyzja ta była strzałem w dziesiątkę. Tak więc najpierw autobusem linii 13 jechałyśmy całe wieki z dystryktu 1 na „dworzec autobusowy” Cu Chi (ostatni przystanek), by tam przesiąść się w 79 i dzięki niezawodnemu językowi domyślno-migowemu powiedzieć kierowcy gdzie ma nas wysadzić (przystanki niby są, ale autobus może cię wysadzić/zabrać gdziekolwiek na trasie). Wzbudzałyśmy oczywiście ogólne zainteresowanie podróżnych, a na przystanku, pan kierowca autobusu koniecznie chciał mieć ze mną zdjęcie :)
Wietnam, Ho Chi Minh City (Sajgon), szczęśliwa trzynastka (zauważcie świeże kwiaty stojące w wazonie na desce!)
Wietnam, Cu Chi, dworzec autobusowy
Wietnam, Cu Chi, dworzec autobusowy – pan kierowca :)
Tunele oprócz funkcji mieszkalnych pełniły także role szpitali, kuchni, centr dowodzenia czy składowisk amunicji. Musiały być dobrze zamaskowane, aby tunnel rats (szczury tunelowe, nazwa formacji amerykańskich żołnierzy, których zadaniem było likwidowanie tuneli) nie mogły ich dostrzec. Oryginalne tunele zostały wykopane ręcznie, za pomocą saperek. Zastanawiam się teraz, gdzie oni ukrywali wykopaną ziemię,tak żeby nie wzbudzała podejrzeń. Patenty na wentylację czy ukrycie wydostającego się spod ziemi dymu z kuchni, robią wrażenie. Pomyśleć, że ludzie spędzali tam czasem i wiele dni pod rząd..
Tunele zostały zrekonstruowane i miejscami poszerzone, żeby zmieścić zachodnich turystów, co nie zmienia faktu, że i tak jest tam wąziutko i klaustrofobia się włącza. O dziwo moje szerokie biodra zmieściły się przez ten mały prostokąt w ziemi :D
Wietnam, Cu Chi Tunnels (Ben Duoc), inscenizacja – partyzanci z Wietkongu
Wietnam, Cu Chi Tunnels (Ben Duoc), ukryte kanały wentylacyjne tuneli (te małe dziurki w kamieniu)
Wietnam, Cu Chi Tunnels (Ben Duoc), wejścio-wyjście tuneli
Wietnam, Cu Chi Tunnels (Ben Duoc), jedna z wielu pułapek na intruzów
Na terenie parku z tunelami, znajdowały się też miniatury różnych budynków.
Wietnam, Cu Chi Tunnels (Ben Duoc), miniatura Ngo Mon (Hue), panienka z mini okienka
Po takiej przeprawie nadawałyśmy się tylko pod prysznic. Wieczorny plan zakładał jeszcze przedstawienie w teatrze lalek wodnych, na które nie udało nam się dotrzeć dzień wcześniej, ale o tym już później.