atrakcje

Majtki na pokład! – rejs: Singapur, Malezja, Tajlandia, akt I – życie na statku

Pomysłów na tytuł tej notki było aż za dużo, większość muzyczno-filmowa: „Paaaaaarostatkiem w piękny rejs” Krzysztofa Krawczyka, „Zooostawcie Titanica” Lady Punk czy też nieśmiertelne „Nuda… nic się nie dzieje proszę Pana.. nic..” z kultowego Rejsu. Chociaż ten ostatni to wypowiedź inżyniera Mamonia o dziełach polskiej kinematografii, to doskonale opisywał moje wyobrażenie o poziomie atrakcyjności kilku dni na wodzie w pływającym hotelu. Rejs wycieczkowcem uznawałam raczej za wakacje dla ludzi 50++, zwiedzanie świata na spokojnie.

Kiedy kilka miesięcy wcześniej zaklepałam bilet dla mojej mamy na przylot do Singapuru i od razu zaczęłam myśleć, gdzie ją zabrać. Patrzyłam na Sri Lankę, ale zawirowania w pracy nie pozwoliły mi zaplanować dłuższego urlopu wystarczająco wcześnie, by ceny biletów wciąż były rozsądne. Już teraz nie pamiętam, skąd wziął się pomysł na rejs, ale po pierwszych kilku uniesieniach brwi, stwierdziłam, że może to i dobry pomysł po raz kolejny podjąć próbę wakacji na których się odpoczywa, a nie pada na pysk ze zmęczenia po całym dniu zwiedzania. Ostatecznie 4 dni czytając książkę, z przerwami na krótkie wycieczki na ląd, nie brzmiały źle w perspektywie dalszego maratonu podróży służbowych, który rozpoczął się niecały miesiąc wcześniej i miał swój kolejny etap 2 tygodnie później.

Decyzja zapadła: 4 noce na pokładzie Voyager of the Seas, rejs do Penang i Phuket – 2 kraje w jednej podróży to dobra okazja, by dostarczyć mamie maksymalnie dużo nowych doświadczeń w krótkim czasie, który mogłyśmy razem spędzić po za Singapurem. Zakup biletów był trochę niewiadomą, bo nikt z moich bliskich znajomych na takiej wycieczce nie był, więc nie było się kogo poradzić. Wujek Google pomógł jednak rozwiać większość, banalnych nawet, wątpliwości (Czy wyżywienie jest w cenie biletu? Tak! Czy atrakcje na statku są dodatkowo płatne? I tak i nie – jest całkiem sporo darmowych.).

rejs_I_01_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy Voyager of the Seas

Trochę się wahałam przy wyborze kajuty. Najtańsze znajdują się na środku statku, nie mają więc okien, kolejny pułap cenowy to te przy burcie – przynajmniej widać świat, ale wciąż nie można do niego wyjść (czytaj: okno jest, ale balkonu brak). Perspektywa czytania książki na leżaku, przy szumie fal z widokiem na bezkres wody wygrała jednak z moją naturalną chęcią oszczędzania i dopłaciłam jeszcze trochę za kajutę z balkonem. Takie rozwiązanie daje prywatność, ale równie dobrze można rozłożyć się na jednym z mnóstwa krzeseł przy basenie lub na tarasie w przestrzeni publicznej górnego pokładu. Tam jednak zdani jesteśmy na warunki atmosferyczne, włączając prażące słońce, dlatego cieszę się z mojego wyboru, który pozwalał usiąść w cieniu. Z ciekawostek przy rezerwacji można wykupić usługi dodatkowe, które są tańsze niż jeśliby dodać je na statku – jedną z nich jest pakiet barowy z darmowym dostępem do alkoholu przez cały rejs. Jeśli ktoś planuje zdrowo imprezować, to pewnie się opłaca, parę okazjonalnych drinków wyjdzie jednak taniej płacąc osobno.

rejs_I_02_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy Voyager of the Seas

Na kilka dni przed wypłynięciem dokonuje się odprawy przez internet, drukuje etykietki na bagaż i jesteśmy gotowi, wraz z kilkustronicową książeczką-biletem, zawierającą wszystkie gdzie, co i jak. Przed wyznaczoną dla naszego pokładu godziną stawiłyśmy się w pasażerskim porcie morskim Marina Bay Cruise Centre Singapore, który pod wieloma względami przypominał lotnisko. Co prawda bagaż oddawało się tuż przed wejściem, a nie podczas odprawy, ale cała reszta przebiegała równie podobnie. Zamieszanie również jak w porcie lotniczym, a ludzi sporo. Tego dnia wypływały dwa różne wycieczkowce, a jeden pomieścić może ponad 4000 (!) pasażerów. Moim najmniej ulubionym momentem było zabranie paszportu. Z punktu widzenia logistycznego ma to jak najwięcej sensu, że trzymają je wszystkie razem, co usprawnia odprawę celną w odwiedzanych portach, ale ja z moim dokumentem mam silną wieź emocjonalną, trzymam się go kurczowo, bo we wszystkich katastroficznych wizjach, które mój mózg sobie produkuje podczas najróżniejszych podróży, ta kilkudziesięciostronicowa książeczka jest kluczem do ocalenia. Z pozostałą w ręku kserokopią udałyśmy się na pokład.

rejs_I_03_50_size_watermark

Singapur, na przystani

Nasza kajuta była gotowa praktycznie od razu – przyjemny pokój z łazienką wyposażoną w wannę, małą garderobą, biurkami z lustrem, zestawem do kawy i herbaty a nawet kanapą i stolikiem. Jest i balkon! Zupełnie jak w hotelu, gdyby nie te kapoki na półce. 

rejs_I_04_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, polecenie by czajnika używać tylko do wody, zastanawiające co spowodowało, że musiało się pojawić

Czas jednak rozejrzeć się po części wspólnej pokładów. Większość interesujących miejsc znajduje się albo na najwyższych, albo na najniższych pokładach. Porada na przyszłość: jeśli dostępna, brać kajutę na wyższych pokładach! Po środku ciężko było złapać pustą windę (niezależnie w którym kierunku się jedzie). Często musiałyśmy wspinać się po schodach, bo czekanie mijało się z celem – moje leniwe nogi, przyzwyczajone do wind i ruchomych schodów absolutnie wszędzie, nie były zachwycone.

rejs_I_05_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, klatka schodowa

rejs_I_06_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, deptak

rejs_I_07_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, baseny na górnym pokładzie

rejs_I_08_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, bar przy basenie na górnym pokładzie

Z centralnego deptaku wnętrze przypomina pięciogwiazdkowy hotel, stylowe windy, oświetlenie, zdobienia, rzeźby i inne dekoracje. Są nawet sklepy z luksusowymi zegarkami, torebkami czy perfumami – coś jak zakupy wolnocłowe na pokładzie samolotu. Górny pokład to olbrzymi taras z basenami, jacuzzi, barem i kilkoma innymi atrakcjami. Wędrując wzdłuż jednej z burt natknęłyśmy się na jadalnię, w której w najlepsze trwał lunch – nie sądziłyśmy, że jedzenie będzie serwowane jeszcze zanim wypłyniemy, ale miało to sporo sensu. Nasze piętro zaokrętowano o 12 w południe, a wypływaliśmy o 16:30.

rejs_I_09_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, dekoracje w jadalni pierwszego dnia

Zarówno pierwszego dnia, jak i każdego następnego, na śniadanie, obiad i kolację bufet zdawał się nie mieć końca. Ucztę dopełniały miłe dla oka dekoracje z jedzenia. Szaleństwo obżarstwa, które dopadło mnie w Turcji, znalazło swoją kontynuację.. Wybór był zdecydowanie za duży, a przecież żal nie spróbować – odrobinka tego i ciutka tamtego szybko zamieniały się w sympatyczny miszmasz, który wypełniał żołądek do granic.. Mój mózg dostaje chyba małpiego rozumu, kiedy oczy widzą sery, pieczywo i inne nieazjatyckie specjały, których na co dzień mi brakuje. Oczywiście bez marnotrawstwa, co na talerzu – musi być zjedzone! Części menu zmieniały się codziennie, a na koniec naszej podróży przypadał dzień świętego Patryka i sekcję deserów opanowało zielone szaleństwo.

rejs_I_10_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, niekończący się bufet

rejs_I_11_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, prosiaczek wyrzeźbiony z sera

rejs_I_12_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, niekończący się bufet

rejs_I_13_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, tematyczny deser w dniu św. Patryka

Płynące z głośnika ogłoszenia o zbliżającej się zbiórce na ćwiczenia z bezpieczeństwa zmotywowały nas do wstania zza stołu. Krótka pogadanka gdzie i jak się ustawić, jak założyć kamizelkę ratunkową i jakich sygnałów nasłuchiwać i w końcu.. – wypływamy!

rejs_I_14_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, zachód słońca

Pogapiłyśmy się na znikający w oddali ląd i czyżby to już czas na książkę na balkonie? Było z tym ciężko, bo każdego dnia czekała na nas w pokoju gazetka pokładowa z atrakcjami na dany dzień. Czego tam nie było! Zaczynając od tych, które sobie darowałyśmy, SPA (bo po co płacić dziesiątki dolarów za masaż na pokładzie, jeśli za 2 dni będziemy w Tajlandii, w której dostaniemy to samo za ułamek ceny?), pogadanki z medycyny estetycznej i fizjoterapii, wyprzedaże w markowych sklepach, aukcje najróżniejszych artefaktów, studio robiące sesje zdjęciowe, salon gier, karaoke czy zajęcia z gotowania (większość również płatna dodatkowo). Biorąc pod uwagę ilość pochłanianego jedzenia, pojawienie się na siłowni, boisku do koszykówki czy przy stole do pingponga nie byłoby takim złym pomysłem – nie skorzystałyśmy jednak, chociaż tu praktycznie wszystko było darmowe (oprócz lekcji jogi). Kilka razy porwały nas jednak gorące rytmy różnych zajęć tanecznych na deptaku lub przy basenie, ale częściej można nas było znaleźć w barze, w którym odbywały się wszelakie, darmowe lekcje „robótek ręcznych”: składanie serwetek, origami, robienie róż ze wstążek czy pokaz składania ręczników w zwierzęce kształty.

rejs_I_16_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, zajęcia z układania serwetek

rejs_I_17_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, zajęcia z układania serwetek

rejs_I_23_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, małpka z ręcznika

rejs_I_21_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, spodenki Muhammada Aliego z autografem wystawione na aukcji

Zajrzałyśmy też do kasyna, próbując szczęścia, którego oczywiście nie było (w grach losowych nigdy mi nie sprzyja) – wiele osób spędza tu praktycznie cały wyjazd, by móc grać bez dodatkowych opłat (Singapurczycy i rezydenci ponoszą opłatę wpisową 100$ przy każdorazowym wejściu do kasyna w Singapurze, ma to być mechanizm zniechęcający do hazardu). Ścianka wspinaczkowa, fala – symulator surfingu, minigolf, a nawet lodowisko – niesamowite ile się mieści w takim statku. W całkiem pokaźnych rozmiarów teatrze oglądałyśmy wspaniały pokaz jazdy figurowej na lodzie, a kolejnego dnia show z piosenkami z Broadway’u. Nie zapominajmy, że celem podróży jest Malezja i Tajlandia – kiedy tu znaleźć czas na książkę?! Biblioteka na pokładzie też była, w razie gdyby zabrakło lektury.. Dobrze, że nie kupowałyśmy pakietu WiFi, bo nie byłby zbytnio wykorzystany.

rejs_I_18_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, zdrapka i kupony lotto w kasynie

rejs_I_19_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, kasyno

rejs_I_20_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, Flow Rider, symulator surfingu

Oprócz bufetowego wiktu, statek oferuje posiłki w głównej sali restauracyjnej (po uprzedniej rezerwacji), w której można było zjeść elegancką kolację rodem z Titanica – w wybrany wieczór obowiązywał tam strój galowy, a wnętrze zdecydowanie na to zasługiwało – lampka wina i rozsądne porcje smacznego jedzenia o zachodzie słońca, siedząc w eleganckiej kiecce i biżuterii – dlaczego nie?! Gdyby i to okazało się dla kogoś za mało, to na pokładzie można też zjeść w jednej z kilku restauracji, serwujących kuchnię włoską, amerykańską czy japońską (dodatkowo płatne). 

rejs_I_24_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, sala restauracyjna

rejs_I_25_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, kolacja w sali restauracyjnej

Najważniejsze na koniec: ostatniego dnia, który w całości spędziliśmy na wodzie oddali nam też paszporty – co za ulga! 

rejs_I_22_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, zachód słońca

rejs_I_26_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, nocny widok w nicość

Myślę, że powyżej uchwyciłam sporą część atrakcji, które statek oferował, ale jest ich znacznie więcej. Wystarczająco, by się nie nudzić te kilka wieczorów i przedpołudni, gdy nie jest się na lądzie. Na dłuższą metę wszystko może jednak zmęczyć, więc wciąż się zastanawiam czy dłuższy rejs wchodziłby w grę. Na taki krótki z chęcią się jeszcze wybiorę – wypływając nie sądziłam, że będę mogła to powiedzieć. Jednak nie tylko o sam statek chodziło, przed nami kilka godzin w Malezji, a później w Tajlandii. O tym jednak później, a na koniec krótki film:

dwa w jednym – Turcja, Ankara

Nasz samolot do Ankary odlatywał późnym przedpołudniem, zdążyłam więc uraczyć się hotelowym śniadaniem, z dużą ilością tureckiej herbaty i chałwą na deser, bo dlaczego nie? Na szczęście dodatkowe kilogramy w brzuchu nie zostały doliczone jako nadbagaż i po krótkiej drzemce na pokładzie, byliśmy na miejscu. Punktem dnia była kolacja rozpoczynająca konferencję, dlatego wyszłam z założenia, że kilka dobrych godzin spędzę w hotelu, co pozwoli mi przygotować się do wystąpienia nazajutrz. Ahmet i Şenol, który do Nas dołączył, mieli jednak inne plany – przecież trzeba pokazać mi Ankarę! Chociaż nie sposób było nie odnieść wrażenia, że Stambuł jest im znacznie bliższy, to chętnie zabrali mnie w kilka, sztandarowych jak mniemam, miejsc stolicy.

Najpierw jednak (któż by się spodziewał) czas coś zjeść! Do teraz się dziwię, że po tym posiłku udało mi się wtaszczyć na górę do zamku. Kuzu İncik Haşlama, czyli gotowana gicz (golonka) jagnięca została wybrana nieprzypadkowo – Ahmet, po krótkiej rozmowie z kelnerem, po prostu wszedł na kuchnię (zapraszając mnie za sobą) i zaglądając do parujących garów, w skrócie omówił co jest czym i zamówił co wyglądało najlepiej. Nie mam pojęcia czy znał się z kelnerem/kucharzem/właścicielem, czy to jakiś lokalny zwyczaj. Wiem jednak, że gicz była przepyszna, a kiedy zastanawiałam się jak dopnę po niej kurtkę, na stół doniesiono jeszcze Künefe – tradycyjne ciasto serowe obsypane orzechami. Przecież niegrzecznie byłoby nie spróbować!

Ankara_01_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Kuzu İncik Haşlama

 

Ankara_02_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Künefe

Spacer do Ankara Kalesi (Zamek Ankara) był najlepszym remedium na to, nieprzyzwoite wręcz, obżarstwo. Oryginalne mury, później wielokrotnie przebudowywane, zostały postawione w tym miejscu już w VIII w.p.n.e. przez Frygijczyków. Na górę prowadzą dość wąskie ścieżki między budynkami mieszkalnymi, niektóre z tych budynków określane mianem konak, będące reprezentacyjnym domem/dworem władcy lub urzędnika państwowego w czasach Imperium Osmańskiego. Charakterystycznym dla innych było posiadanie piętra, którego powierzchnia wychodziła po za obręb parteru, tak że pokój na górze „zwisał” nad chodnikiem. I gdyby ktoś miał wątpliwości czy recycling jest wytworem ostatnich dziesięcioleci to odpowiedź nasuwa się ekspresowo, widząc blok zapisany starożytni wyglądającym pismem pośród innych bloków stanowiących ścianę domu, wybudowanego zdecydowanie bardziej współcześnie.

Ankara_03_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

 

Ankara_04_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

 

Ankara_05_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

 

Ankara_06_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

 

Ankara_07_50_size_watermark

Turcja, Ankara, dom nieopodal Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

 

Ankara_08_50_size_watermark

Turcja, Ankara, ściana budynku nieopodal Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

Trochę się zeszliśmy, czy to nie czas na przekąskę? Zdecydowanie nie, ale Kınacızade Konağı (Dwór Kinacizadeza) znajdujący się nieopodal, jest miejscem, do którego warto zajrzeć. Muzeum/restauracja/biblioteka/galeria sztuki – miejsce pełne historii, artefaktów, pomieszczeń poświęconym kilku ważnym osobistościom Turcji, z których sami zainteresowani kiedyś korzystali i chętnie spotykali się z turystami i gośćmi odwiedzającymi dwór (prof. Halil İnalcık szanowany turecki historyk, Yurdusev Arığ – działaczka na rzecz lepszej reprezentacji kobiet w polityce, fundatorka i przewodnicząca Stowarzyszenia Kobiet Polityków oraz Jülide Gülizar, pierwsza kobieta-dziennikarka będąca spikerką wiadomości w telewizji narodowej); gdzie można coś zjeść i wypić, poczytać książkę, a nawet obejrzeć stroje z czasów Imperium Osmańskiego. Na pierwszy rzut oka to taka trochę rupieciarnia – miejsce, które ja osobiście uwielbiam, bo sprawia mi przyjemność wyszukiwanie i odkrywanie nowych elementów w takim pozornym chaosie. Tutaj, za wszystkim stoi Kıvırcık Usta, który odnowił budynek i nadał wnętrzom obecny format.

Ankara_09_50_size_watermark

Turcja, Ankara, w restauracjo-muzeum Kınacızade Konağı

 

Ankara_10_50_size_watermark

Turcja, Ankara, w restauracjo-muzeum Kınacızade Konağı

Spędziliśmy kilka chwil w pokoju bibliotecznym, racząc się Sahlepem i Lokum (charakterystyczne kosteczki tureckiego deseru, które do tej pory znane mi były pod angielską nazwą Turkish Delights, mają też zabawnie brzmiącą, polską wersją nazwy: Rachatłukum, która nawiązuje jednak do tradycyjnej nazwy tego przysmaków w dawnym języku osmańskim rāḥat ḥulqūm) 

Ankara_11_50_size_watermark

Turcja, Ankara, w restauracjo-muzeum Kınacızade Konağı

 

Ankara_12_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Sahlep i Lokum (Turkish Delights) w restauracjo-muzeum Kınacızade Konağı

Resztę dnia spędziłam na aktywnościach związanych z konferencją – w końcu po to tu przyjechałam. W okolicę zamku powróciłam jednak następnego popołudnia, gdzie gościnni wykładowcy (czyli ja i prof. Ramos z Hiszpanii), zostaliśmy zabrani przez organizatorów po naszych wykładach. Wcześniej jednak, pojechaliśmy do Anıtkabir mauzoleum Atatürka, założyciela republiki Turcji (po upadku Imperium Osmańskiego) i jej pierwszego prezydenta, któremu kraj zawdzięcza swój współczesny kształt. Jego postać otoczona jest szczególnym kultem. Na terenie mauzoleum, oprócz grobowca, znajdują się pomieszczenia opisujące i upamiętniające historię życia Kemala Atatürka. Jego następca, İsmet İnönü, który był jednocześnie jego przyjacielem, został pochowany w tym samym mauzoleum. Nad wszystkim czuwa warta honorowa.

Ankara_13_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

 

Ankara_14_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka), grobowiec İsmeta İnönü

 

Ankara_15_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

 

Ankara_16_50_size_watermark

Turcja, Ankara, gwardzista w Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

 

Ankara_17_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

 

Ankara_18_50_size_watermark

Turcja, Ankara, w Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

 

Ankara_19_50_size_watermark

Turcja, Ankara, cytat w Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

Po dawce bardziej współczesnej historii, przeskoczyliśmy na drugi biegun – tą bardzo odległą, którą te rejony są przesiąknięte. Mówimy tu nawet o czasach zanim swoje państwa i kultury rozwijali Hetycy, Huryci, Frygowie czy inni Lidyjczycy. W dorobku Muzeum Cywilizacji Anatolijskich (Anadolu Medeniyetleri Müzesi) znajdują się artefakty z Paleolitu, Neolitu (epoki kamienia) czy epoki miedzi i brązu, pochodzące nawet sprzed 8000 (!) lat p.n.e. Anatolia, to region historyczny, na którym obecnie znajduje się większa część Turcji. Chociaż historią świata, po za tą bardziej współczesną od początków XX wieku, nie udało się mnie zainteresować ani nauczycielom historii ani mojemu ojcu, który ją uwielbiał, to nawet tacy laicy jak ja, z zapewne mniej niż podstawową wiedzą o danym okresie, mogą wpaść w zadumę, jak długą drogę przebyliśmy jako ludzkość, od ciosanego kamienia przywiązanego do patyka, do tego gdzie jesteśmy teraz z całą, wydawałoby się nam zaawansowaną, technologią, a która kiedyś pewnie też skończy w muzeum, postrzegana przez pryzmat prymitywności. Klasyczne wystawy związane z historią to zwykle nie moja bajka, ale ta była zdecydowanie warta uwagi. Może z wiekiem dorastam do zainteresowania historią mniej współczesną? Bilet do muzeum kosztował 30 lir tureckich (~13PLN, ~4.7SGD).

Ankara_20_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anadolu Medeniyetleri Müzesi (Muzeum Cywilizacji Anatolijskich), narzędzia z okresu Paleolitu

 

Ankara_21_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anadolu Medeniyetleri Müzesi (Muzeum Cywilizacji Anatolijskich), Ludzie dookoła jelenia, malowany ornament datowany na 6000 lat p.n.e.

 

Ankara_22_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anadolu Medeniyetleri Müzesi (Muzeum Cywilizacji Anatolijskich), Dysk Słońca datowany na ok. 2500 lat p.n.e.

 

Ankara_23_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anadolu Medeniyetleri Müzesi (Muzeum Cywilizacji Anatolijskich), papiery rozwodowe z XIX/XVIII w.p.n.e.

 

Ankara_24_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anadolu Medeniyetleri Müzesi (Muzeum Cywilizacji Anatolijskich), Ortostaty ściany Heralda, parada żołnierzy, rok ok 900-700 p.n.e.

Krótki spacer pod zamkiem i wracaliśmy do hotelu, idealnie na koniec konferencji, by pożegnać się z moimi kolegami z firmy, dzięki którym cały ten wyjazd był możliwy – jeszcze tego samego wieczora wracali oni do Stambułu. Ja miałam przed sobą jeszcze jeden wieczór i noc w Ankarze, by rano, z przesiadką w największym mieście Turcji, kontynuować moją delegację w Niemczech.

I chociaż w poprzednim wpisie wspominałam, że nie kupiłam żadnych trwałych pamiątek by mieć doskonały pretekst powrotu do Turcji, mój bagaż wypełnił się chałwą, tahini, rachatłukum, sahlepem i turecką kawą (na prezent). Nie wiem jakim cudem nie kupiłam herbaty.. Te produkty udało mi się spakować w walizkę bez problemu, gorzej było z przepiękną, ale ponad półmetrową, drewnianą rzeźbą w kształcie skamieliny ślimaka, którą otrzymałam od organizatorów konferencji w ramach podziękowania. Skończyła w siatce jako dodatkowy bagaż podręczny, za który na szczęście nie kazali mi dopłacać, ale w późniejszej drodze do Polski musiałam udowodnić żandarmom na niemieckim lotnisku, że w żaden sposób nie jestem w stanie wyciągnąć z niej metalowego pręta, na którym jest osadzona.. Mimo kombinacji iście alpejskich, cieszę się, że udało mi się ją przetransportować bezpiecznie do domu.

Ankara_25_50_size_watermark

Singapur, rzeźba z Turcji