Penang

Majtki na pokład! – rejs: Singapur, Malezja, Tajlandia, akt II – wyspa Penang (Malezja) i wyspa Phuket (Tajlandia)

Niecałe 24 godz po wypłynięciu z Singapuru zakończyła się odprawa statku w porcie Swettenham w George Town na malezyjskiej wyspie Penang. Na zwiedzanie było tylko ok. 5h, odliczając już niecałą godzinkę na zejście i ponowne wejście na statek (ostatecznie te przebiegały bardzo sprawnie). Miałam to szczęście, że już tam byłam, dokładnie 2 lata wcześniej, o czym pisałam tutaj, tutaj i tu – to pomogło szybko się zorganizować i pokazać mamie kwintesencję miasta.

Spod przystani wzięłyśmy Graba (azjatycka konkurencja Ubera, która ostatecznie przejęła jego oddziały) do podnóża Penang Hill, by kolejką wjechać na szczyt Western Hill (833 m.n.p.m) i popodziwiać widok na miasto. Już sam przejazd funikularem jest atrakcją samą w sobie. Na szczęście późnym, piątkowym popołudniem nie musiałyśmy czekać zbyt długo w ogonku. Szybki spacer ścieżkami po okolicy, dla ochłody sok ze stoiska z bardzo obrazkowym menu (wciąż nie wiem czy takie przedstawienie oferty bardziej mnie zachęca czy odpycha..) i zbierałyśmy się z powrotem.

rejs_II_01_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, widok z Penang Hill (wzgórze Penang)

 

rejs_II_02_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, menu w kawiarni na Penang Hill (wzgórzu Penang)

Autobus 204 akurat zajechał, więc pod świątynię Kek Lok Si Temple ruszyłyśmy praktycznie od razu. To dokładnie ta sama trasa, którą obrałyśmy poprzednio z Magdą. Mimo, że ostatnio zwiedziłyśmy tę świątynię dość dokładnie, wciąż udało mi się znaleźć nowe zakamarki. Z mamą nakarmiłyśmy żółwie, wjechałyśmy windą w bok na sam szczyt, a w drodze powrotnej koniecznie zawiesić trzeba było wstążkę na drzewku życzeń – podobne zdjęcie mam tu z resztą sprzed 2 lat :)

rejs_II_03_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, świątynia Kek Lok Si Temple

 

rejs_II_04_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, świątynia Kek Lok Si Temple

 

rejs_II_05_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, świątynia Kek Lok Si Temple, wieszając wstążkę na drzewku życzeń

Chociaż Penang to stolica kulinarna Malezji, my byłyśmy szczęśliwe.. nie jedząc. Zamiast tego kolejny kierowca Graba podrzucił nas z powrotem do centrum i rozpoczęłyśmy długi spacer wzdłuż ścian, szukając murali, które opanowały ulice Georgetown w wyniku konkursu lokalnych władz 10 lat wcześniej, a obecnie sztuka ta żyje własnym życiem, pokrywając coraz większą ilość ulic. Podczas gdy stare, pochodzące z początkowego okresu, powoli niszczeją, nowe zdają się pojawiać jak grzyby po deszczu. Coraz trudniej jest też wyśledzić, kto był ich autorem – pozostaje więc podziwiać, wchodzić w interakcje i pstrykać fotki dla utrwalenia. Podczas poprzedniej wizyty nie natrafiłam na poniższe:

rejs_II_06_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, mural

 

rejs_II_07_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, mural „Burning” (Płonie) autorstwa Cloakwork

 

rejs_II_08_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, mural Old Lady Selling Soya Milk (Starsza kobieta sprzedająca mleko sojowe) autorstwa Louis’a Gan

 

rejs_II_09_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, mural

Za to dzieła Ernesta Zacharevic’a, które widziałam już poprzednio, wciąż mają się nieźle, chociaż na przestrzeni 2 lat widać blaknięcie koloru, mniejsze i większe ubytki, niektóre z dosyć chaotycznie wyglądającymi próbami naprawy.

rejs_II_10_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, E. Zacharevic: Little Boy with Pet Dinosaur (Mały chłopiec z dinozaurem)

 

rejs_II_11_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, E. Zacharevic: Boy on Motorcycle (Chłopiec na motorze)

 

rejs_II_12_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, L. Gan: Brother and Sister on Swing (Brat i Siostra na huśtawce)

Rzucając ostatnie spojrzenia na prawo i lewo, droga doprowadziła nas wprost do portu – idealnie na czas!

rejs_II_13_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, kot z heterochromią

 

rejs_II_14_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, kolorowy bruk w jednej z bram

Następnego dnia rano statek wycieczkowy znalazł się nieopodal wyspy Phuket w Tajlandii i zacumował nieopodal brzegu. Do stałego lądu kursowały małe stateczki, trzeba było jednak poczekać na swoją kolej zgodnie z wyznaczonym numerem. Wysiadało się wprost na plaży. Patong Beach wpasowała się idealnie w moje wyobrażenie o tej tajskiej wyspie, będące jednym z powodów, dla którego Tajlandia jest raczej w ogonie moich preferencji podróżniczych – mnóstwo turystów, którzy naocznie i nausznie udowadniają skąd biorą się stereotypy o ich narodach, brudnawy piasek, woda daleka od czystości i mnóstwo lokalnych nagabywaczy sprzedających mydło i powidło. Podróżując po Azji i widząc biedę w praktycznie każdym jej rejonie, staram się być wyrozumiała dla takich sprzedawców, bo dla wielu ta sprzedana sukienka czy magnes to jedyna szansa na chleb (którego ekwiwalentem tutaj jest ryż), ale każda cierpliwość się kiedyś kończy, bo co to za relaks, gdy co 3-5 minut ktoś podchodzi i zawraca gitarę. Zazwyczaj i tak bym tego uniknęła, bo jak powtarzam wielokrotnie, plażowiczka ze mnie żadna i pewnie poszłabym w teren, ale mama zdecydowanie potrzebowała wygrzać kości, bo jeszcze kilka dni temu była w zimowej Polsce. 

rejs_II_15_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Pa Tong, Patong Beach (plaża Patong)

 

rejs_II_16_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Pa Tong, świeży kokos na Patong Beach (plaża Patong)

 

rejs_II_17_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Pa Tong, Patong Beach (plaża Patong), piwko z widokiem na statek

Wystarczy tego, czas na masaż! Nie miałyśmy tego czasu jednak na tyle dużo, by szukać daleko – zdecydowałyśmy się na zadaszoną chatkę puchatkę tuż przy plaży, co miało odbicie w cenie. Patrząc przez pryzmat europejskich czy singapurskich stawek, te wciąż były całkiem przystępne, ale jak na Tajlandię to zapłaciłyśmy całkiem sporo (koniecznie trzeba ustalić cenę przed rozpoczęciem!).

Czy zamierzałyśmy się lenić cały dzień, co równie dobrze mogłybyśmy robić na statku? Nie! Te 2 godziny to tak na prawdę dla zabicia czasu, bo nasza główna atrakcja zaczynała się o 13:00. Zamiast w pędzie zwiedzać dość rozstrzelone atrakcje wyspy, postanowiłyśmy poznać lokalną kuchnię.. od kuchni! Kolejne 3,5h upłynęły nam na krojeniu, mieszaniu, smażeniu, gotowaniu i.. jedzeniu. Do szkółki kulinarnej, która była kuchnią letnią dobudowaną do czyjegoś domu, podrzucił nas również kierowca z Graba. Chel, która zdradzała nam sekrety każdej potrawy, posługiwała się całkiem zrozumiałym angielskim, a zajęcia były przeprowadzone bardzo obrazowo. Spod naszej ręki wyszły sajgonki, zupa Tom Yum, smażony makaron Pad Thai i zielone Curry z ryżem. Wyszło pysznie, tylko kto to zje?!

rejs_II_18_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Karon, lekcja gotowania kuchni tajskiej

 

rejs_II_19_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Karon, lekcja gotowania kuchni tajskiej

 

rejs_II_20_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Karon, lekcja gotowania kuchni tajskiej

 

rejs_II_21_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Karon, po lekcji gotowania kuchni tajskiej, z naszą nauczycielką Chel

Po zajęciach odwieźli nas na plażę, skąd mała łódka zabrała nas z powrotem na ogromny statek, pełen atrakcji i jedzenia. Lekcja gotowania była fantastyczna i pogłębiła moje uwielbienie dla tajskiej kuchni, ale ani Phuket, ani sama Tajlandia nie zyskały w moich oczach przy tej przelotniej wizycie. Może będzie trzeba spróbować jeszcze raz?

Majtki na pokład! – rejs: Singapur, Malezja, Tajlandia, akt I – życie na statku

Pomysłów na tytuł tej notki było aż za dużo, większość muzyczno-filmowa: „Paaaaaarostatkiem w piękny rejs” Krzysztofa Krawczyka, „Zooostawcie Titanica” Lady Punk czy też nieśmiertelne „Nuda… nic się nie dzieje proszę Pana.. nic..” z kultowego Rejsu. Chociaż ten ostatni to wypowiedź inżyniera Mamonia o dziełach polskiej kinematografii, to doskonale opisywał moje wyobrażenie o poziomie atrakcyjności kilku dni na wodzie w pływającym hotelu. Rejs wycieczkowcem uznawałam raczej za wakacje dla ludzi 50++, zwiedzanie świata na spokojnie.

Kiedy kilka miesięcy wcześniej zaklepałam bilet dla mojej mamy na przylot do Singapuru i od razu zaczęłam myśleć, gdzie ją zabrać. Patrzyłam na Sri Lankę, ale zawirowania w pracy nie pozwoliły mi zaplanować dłuższego urlopu wystarczająco wcześnie, by ceny biletów wciąż były rozsądne. Już teraz nie pamiętam, skąd wziął się pomysł na rejs, ale po pierwszych kilku uniesieniach brwi, stwierdziłam, że może to i dobry pomysł po raz kolejny podjąć próbę wakacji na których się odpoczywa, a nie pada na pysk ze zmęczenia po całym dniu zwiedzania. Ostatecznie 4 dni czytając książkę, z przerwami na krótkie wycieczki na ląd, nie brzmiały źle w perspektywie dalszego maratonu podróży służbowych, który rozpoczął się niecały miesiąc wcześniej i miał swój kolejny etap 2 tygodnie później.

Decyzja zapadła: 4 noce na pokładzie Voyager of the Seas, rejs do Penang i Phuket – 2 kraje w jednej podróży to dobra okazja, by dostarczyć mamie maksymalnie dużo nowych doświadczeń w krótkim czasie, który mogłyśmy razem spędzić po za Singapurem. Zakup biletów był trochę niewiadomą, bo nikt z moich bliskich znajomych na takiej wycieczce nie był, więc nie było się kogo poradzić. Wujek Google pomógł jednak rozwiać większość, banalnych nawet, wątpliwości (Czy wyżywienie jest w cenie biletu? Tak! Czy atrakcje na statku są dodatkowo płatne? I tak i nie – jest całkiem sporo darmowych.).

rejs_I_01_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy Voyager of the Seas

Trochę się wahałam przy wyborze kajuty. Najtańsze znajdują się na środku statku, nie mają więc okien, kolejny pułap cenowy to te przy burcie – przynajmniej widać świat, ale wciąż nie można do niego wyjść (czytaj: okno jest, ale balkonu brak). Perspektywa czytania książki na leżaku, przy szumie fal z widokiem na bezkres wody wygrała jednak z moją naturalną chęcią oszczędzania i dopłaciłam jeszcze trochę za kajutę z balkonem. Takie rozwiązanie daje prywatność, ale równie dobrze można rozłożyć się na jednym z mnóstwa krzeseł przy basenie lub na tarasie w przestrzeni publicznej górnego pokładu. Tam jednak zdani jesteśmy na warunki atmosferyczne, włączając prażące słońce, dlatego cieszę się z mojego wyboru, który pozwalał usiąść w cieniu. Z ciekawostek przy rezerwacji można wykupić usługi dodatkowe, które są tańsze niż jeśliby dodać je na statku – jedną z nich jest pakiet barowy z darmowym dostępem do alkoholu przez cały rejs. Jeśli ktoś planuje zdrowo imprezować, to pewnie się opłaca, parę okazjonalnych drinków wyjdzie jednak taniej płacąc osobno.

rejs_I_02_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy Voyager of the Seas

Na kilka dni przed wypłynięciem dokonuje się odprawy przez internet, drukuje etykietki na bagaż i jesteśmy gotowi, wraz z kilkustronicową książeczką-biletem, zawierającą wszystkie gdzie, co i jak. Przed wyznaczoną dla naszego pokładu godziną stawiłyśmy się w pasażerskim porcie morskim Marina Bay Cruise Centre Singapore, który pod wieloma względami przypominał lotnisko. Co prawda bagaż oddawało się tuż przed wejściem, a nie podczas odprawy, ale cała reszta przebiegała równie podobnie. Zamieszanie również jak w porcie lotniczym, a ludzi sporo. Tego dnia wypływały dwa różne wycieczkowce, a jeden pomieścić może ponad 4000 (!) pasażerów. Moim najmniej ulubionym momentem było zabranie paszportu. Z punktu widzenia logistycznego ma to jak najwięcej sensu, że trzymają je wszystkie razem, co usprawnia odprawę celną w odwiedzanych portach, ale ja z moim dokumentem mam silną wieź emocjonalną, trzymam się go kurczowo, bo we wszystkich katastroficznych wizjach, które mój mózg sobie produkuje podczas najróżniejszych podróży, ta kilkudziesięciostronicowa książeczka jest kluczem do ocalenia. Z pozostałą w ręku kserokopią udałyśmy się na pokład.

rejs_I_03_50_size_watermark

Singapur, na przystani

Nasza kajuta była gotowa praktycznie od razu – przyjemny pokój z łazienką wyposażoną w wannę, małą garderobą, biurkami z lustrem, zestawem do kawy i herbaty a nawet kanapą i stolikiem. Jest i balkon! Zupełnie jak w hotelu, gdyby nie te kapoki na półce. 

rejs_I_04_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, polecenie by czajnika używać tylko do wody, zastanawiające co spowodowało, że musiało się pojawić

Czas jednak rozejrzeć się po części wspólnej pokładów. Większość interesujących miejsc znajduje się albo na najwyższych, albo na najniższych pokładach. Porada na przyszłość: jeśli dostępna, brać kajutę na wyższych pokładach! Po środku ciężko było złapać pustą windę (niezależnie w którym kierunku się jedzie). Często musiałyśmy wspinać się po schodach, bo czekanie mijało się z celem – moje leniwe nogi, przyzwyczajone do wind i ruchomych schodów absolutnie wszędzie, nie były zachwycone.

rejs_I_05_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, klatka schodowa

rejs_I_06_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, deptak

rejs_I_07_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, baseny na górnym pokładzie

rejs_I_08_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, bar przy basenie na górnym pokładzie

Z centralnego deptaku wnętrze przypomina pięciogwiazdkowy hotel, stylowe windy, oświetlenie, zdobienia, rzeźby i inne dekoracje. Są nawet sklepy z luksusowymi zegarkami, torebkami czy perfumami – coś jak zakupy wolnocłowe na pokładzie samolotu. Górny pokład to olbrzymi taras z basenami, jacuzzi, barem i kilkoma innymi atrakcjami. Wędrując wzdłuż jednej z burt natknęłyśmy się na jadalnię, w której w najlepsze trwał lunch – nie sądziłyśmy, że jedzenie będzie serwowane jeszcze zanim wypłyniemy, ale miało to sporo sensu. Nasze piętro zaokrętowano o 12 w południe, a wypływaliśmy o 16:30.

rejs_I_09_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, dekoracje w jadalni pierwszego dnia

Zarówno pierwszego dnia, jak i każdego następnego, na śniadanie, obiad i kolację bufet zdawał się nie mieć końca. Ucztę dopełniały miłe dla oka dekoracje z jedzenia. Szaleństwo obżarstwa, które dopadło mnie w Turcji, znalazło swoją kontynuację.. Wybór był zdecydowanie za duży, a przecież żal nie spróbować – odrobinka tego i ciutka tamtego szybko zamieniały się w sympatyczny miszmasz, który wypełniał żołądek do granic.. Mój mózg dostaje chyba małpiego rozumu, kiedy oczy widzą sery, pieczywo i inne nieazjatyckie specjały, których na co dzień mi brakuje. Oczywiście bez marnotrawstwa, co na talerzu – musi być zjedzone! Części menu zmieniały się codziennie, a na koniec naszej podróży przypadał dzień świętego Patryka i sekcję deserów opanowało zielone szaleństwo.

rejs_I_10_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, niekończący się bufet

rejs_I_11_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, prosiaczek wyrzeźbiony z sera

rejs_I_12_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, niekończący się bufet

rejs_I_13_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, tematyczny deser w dniu św. Patryka

Płynące z głośnika ogłoszenia o zbliżającej się zbiórce na ćwiczenia z bezpieczeństwa zmotywowały nas do wstania zza stołu. Krótka pogadanka gdzie i jak się ustawić, jak założyć kamizelkę ratunkową i jakich sygnałów nasłuchiwać i w końcu.. – wypływamy!

rejs_I_14_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, zachód słońca

Pogapiłyśmy się na znikający w oddali ląd i czyżby to już czas na książkę na balkonie? Było z tym ciężko, bo każdego dnia czekała na nas w pokoju gazetka pokładowa z atrakcjami na dany dzień. Czego tam nie było! Zaczynając od tych, które sobie darowałyśmy, SPA (bo po co płacić dziesiątki dolarów za masaż na pokładzie, jeśli za 2 dni będziemy w Tajlandii, w której dostaniemy to samo za ułamek ceny?), pogadanki z medycyny estetycznej i fizjoterapii, wyprzedaże w markowych sklepach, aukcje najróżniejszych artefaktów, studio robiące sesje zdjęciowe, salon gier, karaoke czy zajęcia z gotowania (większość również płatna dodatkowo). Biorąc pod uwagę ilość pochłanianego jedzenia, pojawienie się na siłowni, boisku do koszykówki czy przy stole do pingponga nie byłoby takim złym pomysłem – nie skorzystałyśmy jednak, chociaż tu praktycznie wszystko było darmowe (oprócz lekcji jogi). Kilka razy porwały nas jednak gorące rytmy różnych zajęć tanecznych na deptaku lub przy basenie, ale częściej można nas było znaleźć w barze, w którym odbywały się wszelakie, darmowe lekcje „robótek ręcznych”: składanie serwetek, origami, robienie róż ze wstążek czy pokaz składania ręczników w zwierzęce kształty.

rejs_I_16_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, zajęcia z układania serwetek

rejs_I_17_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, zajęcia z układania serwetek

rejs_I_23_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, małpka z ręcznika

rejs_I_21_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, spodenki Muhammada Aliego z autografem wystawione na aukcji

Zajrzałyśmy też do kasyna, próbując szczęścia, którego oczywiście nie było (w grach losowych nigdy mi nie sprzyja) – wiele osób spędza tu praktycznie cały wyjazd, by móc grać bez dodatkowych opłat (Singapurczycy i rezydenci ponoszą opłatę wpisową 100$ przy każdorazowym wejściu do kasyna w Singapurze, ma to być mechanizm zniechęcający do hazardu). Ścianka wspinaczkowa, fala – symulator surfingu, minigolf, a nawet lodowisko – niesamowite ile się mieści w takim statku. W całkiem pokaźnych rozmiarów teatrze oglądałyśmy wspaniały pokaz jazdy figurowej na lodzie, a kolejnego dnia show z piosenkami z Broadway’u. Nie zapominajmy, że celem podróży jest Malezja i Tajlandia – kiedy tu znaleźć czas na książkę?! Biblioteka na pokładzie też była, w razie gdyby zabrakło lektury.. Dobrze, że nie kupowałyśmy pakietu WiFi, bo nie byłby zbytnio wykorzystany.

rejs_I_18_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, zdrapka i kupony lotto w kasynie

rejs_I_19_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, kasyno

rejs_I_20_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, Flow Rider, symulator surfingu

Oprócz bufetowego wiktu, statek oferuje posiłki w głównej sali restauracyjnej (po uprzedniej rezerwacji), w której można było zjeść elegancką kolację rodem z Titanica – w wybrany wieczór obowiązywał tam strój galowy, a wnętrze zdecydowanie na to zasługiwało – lampka wina i rozsądne porcje smacznego jedzenia o zachodzie słońca, siedząc w eleganckiej kiecce i biżuterii – dlaczego nie?! Gdyby i to okazało się dla kogoś za mało, to na pokładzie można też zjeść w jednej z kilku restauracji, serwujących kuchnię włoską, amerykańską czy japońską (dodatkowo płatne). 

rejs_I_24_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, sala restauracyjna

rejs_I_25_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, kolacja w sali restauracyjnej

Najważniejsze na koniec: ostatniego dnia, który w całości spędziliśmy na wodzie oddali nam też paszporty – co za ulga! 

rejs_I_22_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, zachód słońca

rejs_I_26_50_size_watermark

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, nocny widok w nicość

Myślę, że powyżej uchwyciłam sporą część atrakcji, które statek oferował, ale jest ich znacznie więcej. Wystarczająco, by się nie nudzić te kilka wieczorów i przedpołudni, gdy nie jest się na lądzie. Na dłuższą metę wszystko może jednak zmęczyć, więc wciąż się zastanawiam czy dłuższy rejs wchodziłby w grę. Na taki krótki z chęcią się jeszcze wybiorę – wypływając nie sądziłam, że będę mogła to powiedzieć. Jednak nie tylko o sam statek chodziło, przed nami kilka godzin w Malezji, a później w Tajlandii. O tym jednak później, a na koniec krótki film: