Pomysłów na tytuł tej notki było aż za dużo, większość muzyczno-filmowa: „Paaaaaarostatkiem w piękny rejs” Krzysztofa Krawczyka, „Zooostawcie Titanica” Lady Punk czy też nieśmiertelne „Nuda… nic się nie dzieje proszę Pana.. nic..” z kultowego Rejsu. Chociaż ten ostatni to wypowiedź inżyniera Mamonia o dziełach polskiej kinematografii, to doskonale opisywał moje wyobrażenie o poziomie atrakcyjności kilku dni na wodzie w pływającym hotelu. Rejs wycieczkowcem uznawałam raczej za wakacje dla ludzi 50++, zwiedzanie świata na spokojnie.
Kiedy kilka miesięcy wcześniej zaklepałam bilet dla mojej mamy na przylot do Singapuru i od razu zaczęłam myśleć, gdzie ją zabrać. Patrzyłam na Sri Lankę, ale zawirowania w pracy nie pozwoliły mi zaplanować dłuższego urlopu wystarczająco wcześnie, by ceny biletów wciąż były rozsądne. Już teraz nie pamiętam, skąd wziął się pomysł na rejs, ale po pierwszych kilku uniesieniach brwi, stwierdziłam, że może to i dobry pomysł po raz kolejny podjąć próbę wakacji na których się odpoczywa, a nie pada na pysk ze zmęczenia po całym dniu zwiedzania. Ostatecznie 4 dni czytając książkę, z przerwami na krótkie wycieczki na ląd, nie brzmiały źle w perspektywie dalszego maratonu podróży służbowych, który rozpoczął się niecały miesiąc wcześniej i miał swój kolejny etap 2 tygodnie później.
Decyzja zapadła: 4 noce na pokładzie Voyager of the Seas, rejs do Penang i Phuket – 2 kraje w jednej podróży to dobra okazja, by dostarczyć mamie maksymalnie dużo nowych doświadczeń w krótkim czasie, który mogłyśmy razem spędzić po za Singapurem. Zakup biletów był trochę niewiadomą, bo nikt z moich bliskich znajomych na takiej wycieczce nie był, więc nie było się kogo poradzić. Wujek Google pomógł jednak rozwiać większość, banalnych nawet, wątpliwości (Czy wyżywienie jest w cenie biletu? Tak! Czy atrakcje na statku są dodatkowo płatne? I tak i nie – jest całkiem sporo darmowych.).

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy Voyager of the Seas
Trochę się wahałam przy wyborze kajuty. Najtańsze znajdują się na środku statku, nie mają więc okien, kolejny pułap cenowy to te przy burcie – przynajmniej widać świat, ale wciąż nie można do niego wyjść (czytaj: okno jest, ale balkonu brak). Perspektywa czytania książki na leżaku, przy szumie fal z widokiem na bezkres wody wygrała jednak z moją naturalną chęcią oszczędzania i dopłaciłam jeszcze trochę za kajutę z balkonem. Takie rozwiązanie daje prywatność, ale równie dobrze można rozłożyć się na jednym z mnóstwa krzeseł przy basenie lub na tarasie w przestrzeni publicznej górnego pokładu. Tam jednak zdani jesteśmy na warunki atmosferyczne, włączając prażące słońce, dlatego cieszę się z mojego wyboru, który pozwalał usiąść w cieniu. Z ciekawostek przy rezerwacji można wykupić usługi dodatkowe, które są tańsze niż jeśliby dodać je na statku – jedną z nich jest pakiet barowy z darmowym dostępem do alkoholu przez cały rejs. Jeśli ktoś planuje zdrowo imprezować, to pewnie się opłaca, parę okazjonalnych drinków wyjdzie jednak taniej płacąc osobno.

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy Voyager of the Seas
Na kilka dni przed wypłynięciem dokonuje się odprawy przez internet, drukuje etykietki na bagaż i jesteśmy gotowi, wraz z kilkustronicową książeczką-biletem, zawierającą wszystkie gdzie, co i jak. Przed wyznaczoną dla naszego pokładu godziną stawiłyśmy się w pasażerskim porcie morskim Marina Bay Cruise Centre Singapore, który pod wieloma względami przypominał lotnisko. Co prawda bagaż oddawało się tuż przed wejściem, a nie podczas odprawy, ale cała reszta przebiegała równie podobnie. Zamieszanie również jak w porcie lotniczym, a ludzi sporo. Tego dnia wypływały dwa różne wycieczkowce, a jeden pomieścić może ponad 4000 (!) pasażerów. Moim najmniej ulubionym momentem było zabranie paszportu. Z punktu widzenia logistycznego ma to jak najwięcej sensu, że trzymają je wszystkie razem, co usprawnia odprawę celną w odwiedzanych portach, ale ja z moim dokumentem mam silną wieź emocjonalną, trzymam się go kurczowo, bo we wszystkich katastroficznych wizjach, które mój mózg sobie produkuje podczas najróżniejszych podróży, ta kilkudziesięciostronicowa książeczka jest kluczem do ocalenia. Z pozostałą w ręku kserokopią udałyśmy się na pokład.

Singapur, na przystani
Nasza kajuta była gotowa praktycznie od razu – przyjemny pokój z łazienką wyposażoną w wannę, małą garderobą, biurkami z lustrem, zestawem do kawy i herbaty a nawet kanapą i stolikiem. Jest i balkon! Zupełnie jak w hotelu, gdyby nie te kapoki na półce.

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, polecenie by czajnika używać tylko do wody, zastanawiające co spowodowało, że musiało się pojawić
Czas jednak rozejrzeć się po części wspólnej pokładów. Większość interesujących miejsc znajduje się albo na najwyższych, albo na najniższych pokładach. Porada na przyszłość: jeśli dostępna, brać kajutę na wyższych pokładach! Po środku ciężko było złapać pustą windę (niezależnie w którym kierunku się jedzie). Często musiałyśmy wspinać się po schodach, bo czekanie mijało się z celem – moje leniwe nogi, przyzwyczajone do wind i ruchomych schodów absolutnie wszędzie, nie były zachwycone.

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, klatka schodowa

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, deptak

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, baseny na górnym pokładzie

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, bar przy basenie na górnym pokładzie
Z centralnego deptaku wnętrze przypomina pięciogwiazdkowy hotel, stylowe windy, oświetlenie, zdobienia, rzeźby i inne dekoracje. Są nawet sklepy z luksusowymi zegarkami, torebkami czy perfumami – coś jak zakupy wolnocłowe na pokładzie samolotu. Górny pokład to olbrzymi taras z basenami, jacuzzi, barem i kilkoma innymi atrakcjami. Wędrując wzdłuż jednej z burt natknęłyśmy się na jadalnię, w której w najlepsze trwał lunch – nie sądziłyśmy, że jedzenie będzie serwowane jeszcze zanim wypłyniemy, ale miało to sporo sensu. Nasze piętro zaokrętowano o 12 w południe, a wypływaliśmy o 16:30.

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, dekoracje w jadalni pierwszego dnia
Zarówno pierwszego dnia, jak i każdego następnego, na śniadanie, obiad i kolację bufet zdawał się nie mieć końca. Ucztę dopełniały miłe dla oka dekoracje z jedzenia. Szaleństwo obżarstwa, które dopadło mnie w Turcji, znalazło swoją kontynuację.. Wybór był zdecydowanie za duży, a przecież żal nie spróbować – odrobinka tego i ciutka tamtego szybko zamieniały się w sympatyczny miszmasz, który wypełniał żołądek do granic.. Mój mózg dostaje chyba małpiego rozumu, kiedy oczy widzą sery, pieczywo i inne nieazjatyckie specjały, których na co dzień mi brakuje. Oczywiście bez marnotrawstwa, co na talerzu – musi być zjedzone! Części menu zmieniały się codziennie, a na koniec naszej podróży przypadał dzień świętego Patryka i sekcję deserów opanowało zielone szaleństwo.

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, niekończący się bufet

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, prosiaczek wyrzeźbiony z sera

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, niekończący się bufet

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, tematyczny deser w dniu św. Patryka
Płynące z głośnika ogłoszenia o zbliżającej się zbiórce na ćwiczenia z bezpieczeństwa zmotywowały nas do wstania zza stołu. Krótka pogadanka gdzie i jak się ustawić, jak założyć kamizelkę ratunkową i jakich sygnałów nasłuchiwać i w końcu.. – wypływamy!

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, zachód słońca
Pogapiłyśmy się na znikający w oddali ląd i czyżby to już czas na książkę na balkonie? Było z tym ciężko, bo każdego dnia czekała na nas w pokoju gazetka pokładowa z atrakcjami na dany dzień. Czego tam nie było! Zaczynając od tych, które sobie darowałyśmy, SPA (bo po co płacić dziesiątki dolarów za masaż na pokładzie, jeśli za 2 dni będziemy w Tajlandii, w której dostaniemy to samo za ułamek ceny?), pogadanki z medycyny estetycznej i fizjoterapii, wyprzedaże w markowych sklepach, aukcje najróżniejszych artefaktów, studio robiące sesje zdjęciowe, salon gier, karaoke czy zajęcia z gotowania (większość również płatna dodatkowo). Biorąc pod uwagę ilość pochłanianego jedzenia, pojawienie się na siłowni, boisku do koszykówki czy przy stole do pingponga nie byłoby takim złym pomysłem – nie skorzystałyśmy jednak, chociaż tu praktycznie wszystko było darmowe (oprócz lekcji jogi). Kilka razy porwały nas jednak gorące rytmy różnych zajęć tanecznych na deptaku lub przy basenie, ale częściej można nas było znaleźć w barze, w którym odbywały się wszelakie, darmowe lekcje „robótek ręcznych”: składanie serwetek, origami, robienie róż ze wstążek czy pokaz składania ręczników w zwierzęce kształty.

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, zajęcia z układania serwetek

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, zajęcia z układania serwetek

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, małpka z ręcznika

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, spodenki Muhammada Aliego z autografem wystawione na aukcji
Zajrzałyśmy też do kasyna, próbując szczęścia, którego oczywiście nie było (w grach losowych nigdy mi nie sprzyja) – wiele osób spędza tu praktycznie cały wyjazd, by móc grać bez dodatkowych opłat (Singapurczycy i rezydenci ponoszą opłatę wpisową 100$ przy każdorazowym wejściu do kasyna w Singapurze, ma to być mechanizm zniechęcający do hazardu). Ścianka wspinaczkowa, fala – symulator surfingu, minigolf, a nawet lodowisko – niesamowite ile się mieści w takim statku. W całkiem pokaźnych rozmiarów teatrze oglądałyśmy wspaniały pokaz jazdy figurowej na lodzie, a kolejnego dnia show z piosenkami z Broadway’u. Nie zapominajmy, że celem podróży jest Malezja i Tajlandia – kiedy tu znaleźć czas na książkę?! Biblioteka na pokładzie też była, w razie gdyby zabrakło lektury.. Dobrze, że nie kupowałyśmy pakietu WiFi, bo nie byłby zbytnio wykorzystany.

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, zdrapka i kupony lotto w kasynie

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, kasyno

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, Flow Rider, symulator surfingu
Oprócz bufetowego wiktu, statek oferuje posiłki w głównej sali restauracyjnej (po uprzedniej rezerwacji), w której można było zjeść elegancką kolację rodem z Titanica – w wybrany wieczór obowiązywał tam strój galowy, a wnętrze zdecydowanie na to zasługiwało – lampka wina i rozsądne porcje smacznego jedzenia o zachodzie słońca, siedząc w eleganckiej kiecce i biżuterii – dlaczego nie?! Gdyby i to okazało się dla kogoś za mało, to na pokładzie można też zjeść w jednej z kilku restauracji, serwujących kuchnię włoską, amerykańską czy japońską (dodatkowo płatne).

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, statek wycieczkowy, sala restauracyjna

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, kolacja w sali restauracyjnej
Najważniejsze na koniec: ostatniego dnia, który w całości spędziliśmy na wodzie oddali nam też paszporty – co za ulga!

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, zachód słońca

wody cieśniny singapurskiej i Melakka oraz morza andamańskiego, nocny widok w nicość
Myślę, że powyżej uchwyciłam sporą część atrakcji, które statek oferował, ale jest ich znacznie więcej. Wystarczająco, by się nie nudzić te kilka wieczorów i przedpołudni, gdy nie jest się na lądzie. Na dłuższą metę wszystko może jednak zmęczyć, więc wciąż się zastanawiam czy dłuższy rejs wchodziłby w grę. Na taki krótki z chęcią się jeszcze wybiorę – wypływając nie sądziłam, że będę mogła to powiedzieć. Jednak nie tylko o sam statek chodziło, przed nami kilka godzin w Malezji, a później w Tajlandii. O tym jednak później, a na koniec krótki film: