Month: Listopad 2017

I niech nam curry lekkim będzie! – Indie, Kochi

Tuż przed południem lądujemy w Kochi (Koczin) – ostatnim mieście na naszej trasie po Indiach. Już jutro będziemy gośćmi weselnymi mojego kolegi z pracy Cecila. Zanim to nastąpi mamy mniej niż pół dnia by zobaczyć miasto. Jesteśmy na południowo-zachodnim krańcu kraju, w stanie Kerala. Szkoda, że nasz czas nie chciał się samoistnie wydłużyć – cała okolica jest godna uwagi.

Nasz hotel znajduje się praktycznie na przeciwko lotniska. Reszta gości „z zagranicy” (moi znajomi z pracy z Singapuru i Niemiec), jest już na miejscu. Spotkamy się z nimi wieczorem. Czas na szybki prysznic i jedziemy zwiedzać. Główne atrakcje Kochi znajdują się na przybrzeżnej wyspie, jakieś 37km od lotniska. Z trudem przebijamy się przez korki, utykając na dobre w kolejce na prom, który jednocześnie może zabrać tylko kilka samochodów. Porzucamy więc naszego kierowcę i sami przeprawiamy się z Vypin na drugą stronę do Fort Kochi Terminal za całe 3 rupie od osoby (16 groszy, 6 centów singapurskich).

Indie, Kerala, Kochi (Koczin), Chinese Fishing Nets – Chińskie sieci rybackie

Indie, Kerala, Kochi (Koczin), Chinese Fishing Nets – Chińskie sieci rybackie

Jednym z charakterystycznych symboli miasta są tradycyjne Chinese Fishing Nets czyli tak zwane Chińskie Sieci Rybackie, które znajdują się nieopodal przystani promu. To drewniane konstrukcje zakończone siatką, którą zanurza się na kilka minut, a później podnosi z nadzieją na złapanie wodnych stworzeń. Przy jednej z nich (oczywiście za „drobną opłatą”) załapaliśmy się do pracy.

Indie, Kerala, Kochi (Koczin), pracując przy Chinese Fishing Nets – Chińskich sieciach rybackich

Nasz połów nie był bynajmniej spektakularny.

Indie, Kerala, Kochi (Koczin), nasza zdobycz

Indie, Kerala, Kochi (Koczin), własnoręcznie złowiona na Chinese Fishing Nets – Chińskich sieciach rybackich

Zachód słońca zbliżał się nieubłaganie, a wraz z nim zamyka się większość atrakcji w Indiach. Postanowiliśmy na spokojnie przespacerować się bazarowymi uliczkami wzdłuż brzegu.

Indie, Kerala, Kochi (Koczin), Chinese Fishing Nets – Chińskie sieci rybackie

Dzień kończymy kulturalnie – pokazem sławnej na całe Indie, a wywodzącej się z właśnie z Kerali, sztuki Kathakali w Kerala Kathakali Centre. Siadamy na krzesłach klimatycznej, drewnianej sali teatralnej. Nim rozpocznie się część właściwa przedstawienia, widzowie mogą obserwować proces nakładania makijażu przez artystów. Spójrzcie na te kolory, nic dziwnego, że trwa to prawie godzinę!

Indie, Kerala, Kochi (Koczin), Kerala Kathakali Centre, pokaz makijażu artystów przed występem Kathakali

Indie, Kerala, Kochi (Koczin), Kerala Kathakali Centre, pokaz makijażu artystów przed występem Kathakali

Kathakali to dramat teatralny należący także do klasycznych tańców hinduskich, w którym główną rolę odgrywają gesty i mimika, między innymi niesamowite ruch gałek ocznych! Po sesji makijażu widzowie wprowadzani są w świat znaków i interpretacji właściwych dla tego rodzaju sztuki, by następnie posłuchać historii (w lokalnym języku, więc można raczej tylko popatrzeć..) o dawnych dziejach, połączonych z religijnymi wydarzeniami. Akcja rozwija się powoli, ale długość przedstawienia dostosowana jest tak by nie zanudzić turystów. W dawnych czasach trwały one od zmierzchu do świtu!

Indie, Kerala, Kochi (Koczin), Kerala Kathakali Centre, pokaz Kathakali

Indie, Kerala, Kochi (Koczin), Kerala Kathakali Centre, pokaz Kathakali

Indie, Kerala, Kochi (Koczin), Kerala Kathakali Centre, pokaz Kathakali

Warte uwagi! My tymczasem wracamy odpocząć, jutro impreza!

I niech nam curry lekkim będzie! – Indie, Aurangabad i okolice: part II

Budzimy się w 2016 roku, niezwykle wypoczęci. Nasz kierowca również nie zabalował, dlatego po śniadaniu wyjeżdżamy w kierunku jaskiń Ajanta (Adźanta – nijak nie podobają mi się polskie tłumaczenia miejsc w Indiach). Przed nami niecałe 100km do podnóża wzniesień, na których znajdują się pochodzące z II w.p.n.e. (!) i powstające aż do V/VII w.n.e groty. Abstrakcyjne wydaje się dotarcie do miejsca, gdzie ogromny ślad działalności zostawili ludzie, żyjący wcześniej niż początek naszego obecnego kalendarz – skoro teraz mamy rok 2017, to logicznie był kiedyś rok 1, a jaskinio-świątynie Ajanta, zaczęły powstawać pracą ludzkich rąk prawie 200 lat przed nim! Wciąż ciężko mi to sobie wyobrazić.

Dojeżdżamy na parking, skąd przesiadamy się w autobus podwożący ostatnie 4km do samych jaskiń. Bilety w cenie 250 rupii (~5.30 SGD, ~14PLN) od osoby kupujemy tuż przy wejściu i, gdy tylko przekroczymy bramę, nasze twarze zastygają w niemożliwym do opisania wyrazie zachwytu i niedowierzania jednocześnie. Klif na planie półkola z wyżłobionymi w połowie wysokości świątyniami, niewiarygodny widok.

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta

Podobnie jak w jaskiniach Ellora, o których pisałam o tutaj, Ajanta są równie dobrze oznaczone i opatrzone tablicami informującymi o historii i funkcji danego miejsca. Skrupulatnie odwiedzamy każdą z nich, nie mogąc się nadziwić, w jak dobrym stanie zachowały się chociażby malowidła na ścianach. Lekko tajemniczy mrok w ich wnętrzach chroni nasze oczy przed palącym słońcem na zewnątrz. Przyjemnie jest też postawić bose stopy na chłodniejszych posadzkach – świątynie należą do kultu buddyjskiego, dlatego obowiązuje zakaz noszenia obuwia wewnątrz. Polecam sandały lub klapki, bo chociaż wydaje się, że łatwiej byłoby po prostu permanentnie zdjąć buty, to paląca od słońca ścieżka szybko zweryfikuje racjonalność tego pomysłu.

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta, malowidła na ścianie w jaskini numer 1

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta, freski i zdobiona kolumna w jaskini numer 2

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta, freski w jaskini numer 16

Jak przystało na ręcznie ciosane groty, rzeźb jest co niemiara. Mnóstwo detali zachowało się po dziś dzień, są nawet całe nawy, ołtarze i stupy!

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta, posąg Buddy w jaskini numer 1

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta, rzeźby w jaskini numer 6 lub 7

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta, stupa w jaskini numer 9

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta, rzeźby pod sufitem w jaskini numer 16

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta, rzeźby w jaskini numer 19

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta, rzeźba Buddy w jaskini numer 26

Wejścia do poszczególnych jaskinio-świątyń  zostały również starannie ozdobione. Nie wiedzieć czemu, w niektóre otwory postanowiono wstawić drzwi lub okna, chcę wierzyć że to tylko ze względu na ochronę zabytku. Mówiąc o tym ostatnim, zarówno w Ajantcie jak i Ellorze, wejść można było wszędzie i wszystko można było dotknąć. Chociaż w niektórych grotach znajdował się kustosz-ochroniarz i wszechobecne są znaki zakazujące fotografii z lampą błyskową (dla dobra malowideł) i przypominające o zdjęciu butów, to nie brakuje turystów, którzy nijak się mają do szacunku dla zabytków.

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta, rzeźba słonia na wejściu do jaskini numer 16

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta, zdobione wejście do jaskini numer 19

Indie, Maharasztra, okolice Aurangabad, jaskinie Ajanta

Podobnie jak dzień wcześniej, tutaj również wiele zakamarków odwiedzaliśmy w samotności. Być może 1 stycznia nie jest preferowanym dniem na wycieczki. Na całe szczęście jaskinie były otwarte, a dla mnie im mniej ludzi tym lepiej. Spędziliśmy tu długie godziny. Również tutaj nasza „odmienność” stała się powodem do rozlicznych zapytań o wspólne zdjęcia ze strony „lokalnych” turystów, którym staraliśmy się nie odmawiać – niech żyje nasze celebryckie 5 minut!

Późnym popołudniem byliśmy z powrotem w Aurangabad. Po kolacji przyszedł czas na przymiarkę mojej bluzki do sari, którą przywiózł nasz kierowca. Była tak bardzo krótka jak powinna. Wszystkie fałdy, a mam tego trochę, na wierzchu. Moja umiejętność oplatania się w sari pozostawiała wiele do życzenia, więc szanse na szczelne ukrycie się za materiałem, wydawały się minimalne. Choć w Indiach widoczne „schaby” są na porządku dziennym, to ja absolutnie nie czuję się z tym komfortowo. Cóż, zobaczymy jak będzie.. Kładziemy się spać, bo przed świtem czeka na nas samolot do Kochi, z przesiadką w Mumbaju (dawniej Bombaju) – czas na Indie południowe!