Month: Wrzesień 2012

Pacanowo w wersji singapurskiej – Singapur, Farmart Centre

Chociaż nowy weekend właśnie się dla mnie zaczyna, to wrócę jednak do poprzedniego. Firma, dla której pracuję dba o kwestie integracyjno-rekreacyjne pracowników. W ramach tego, w zeszłą sobotę wszyscy chętni mogli pojechać na wycieczkę na farmę. Singapur, z racji bycia państwem-miastem wsi nie posiada, domków jednorodzinnych niewiele, pól uprawnych czy gospodarstw rolnych również. Pan przewodnik z radością w głosie opowiadał, że Singapur ma ok 200 (raczej mniejszych niż większych) farm. Szaleństwo, co? Mimo, że całe swoje dotychczasowe życie mieszkam w miastach, to jednak dzieckiem będąc, chyba większość ze znanych mi osób, podobnie jak ja, kontakt z kurą, krową i zbożem miała. Pojechałam więc zobaczyć, ile zachodu kosztuje Singapurczyków pokazanie dzieciom (takowe można było z sobą zabrać), a może i samemu zobaczyć pierwszy raz w życiu, uprawy roślinne czy zwierzęta gospodarskie. Firmowy autobus zabrał nas pod główną bramę farmy. Wycieczka obejmowała kozią farmę, farmę z kiełkami i grzybami oraz farmę warzywną. Każda z nich była w odległościach ok. 1km od siebie. Powierzchnią przypominały raczej średniej wielkości przydomowe gospodarstwo w Polsce niż faktycznie farmę produkująca dobra na skalę przemysłową. Wcale nie dziwi więc, że Singapur importuje wszelakie produkty spożywcze, głównie z Malezji i Australii.
Po powitaniu przez Uncle Williama, naszego przewodnika po farmie, ruszyliśmy zobaczyć hodowlę kóz, kiełków, grzybów, aloesów i warzyw przeróżnych. Gdzieś tam w klatce razem z papugopodobnymi ptaszkami błąkały się dwie kury. Odbył się nawet pokaz instruktażowy ‚jak obsługiwać kaktusa i aloes’.

Singapur, Farmart Centre, baby kózka

Singapur, Farmart Centre, trawa zbożowa

Singapur, Farmart Centre, trawa zbożowa

Singapur, Farmart Centre, hodowla grzybów (bo lasów ni ma)

Singapur, Farmart Centre, hodowla grzybów (bo lasów ni ma)

Singapur, Farmart Centre, dragonfruity/pitachaye

Singapur, Farmart Centre, dragonfruity/pitachaye

Singapur, Farmart Centre, aloes

Singapur, Farmart Centre, aloes

Singapur, Farmart Centre, ptaszek z irokezem

Singapur, Farmart Centre, ptaszek z irokezem

Na każdej z małych farm był oczywiście sklepik, a nasza wycieczka obejmowała także suweniry w postaci próbek mniej lub bardziej przetworzonych płodów rolnych z farmy (nie, nie było mięsa z kóz, dostaliśmy kozie mleko o smaku czekoladowym..). Rozdali też każdemu po opakowaniu jajek, więc obstawiam że te dwie sztuki kur w klatce były tylko na pokaz, a gdzieś dalej był większy kurnik ;) Na farmie grzybowo-kiełkowej można było degustować grzyby na różne sposoby, owsiankę z trawą zbożową, o kolorze wściekłej zieleni (przyznaję, że mnie skusili tą degustacją i zakupiłam opakowanie, podobno jest bardzo zdrowa dzięki tej trawie, a przede wszystkim całkiem smakowita) czy galaretkę ziołową (fuuuuj, nigdy więcej!). Jeszcze zanim pojechałam na farmę, w jednym ze sklepów moją uwagę przyciągnęły mikrobananki. Nie wiedziałam jednak czy to po prostu niewyrośnięte klasyczne banany czy może jakiś inny gatunek. Po wyjaśnieniach otrzymanych od pana farmera owe bananki wylądowały w moim koszyku. Faktycznie są inne – mają bardziej intensywny smak, są słodsze i zostawiają dosyć cierpki posmak w ustach – generalnie na plus!
Singapur, Farmart Centre, trzcina cukrowa (jakoś inaczej ją sobie wyobrażałam)

Singapur, Farmart Centre, trzcina cukrowa (jakoś inaczej ją sobie wyobrażałam)

Singapur, Farmart Centre, kozie mleko, taaakie dobre

Singapur, Farmart Centre, kozie mleko, taaakie dobre

Singapur, Farmart Centre, mikrobananek

Singapur, Farmart Centre, mikrobananek

Na ‚do widzenia’ ugościli nas lunchem, jakieś standardowe azjatyckie jedzenie, czytaj ryż, makaron, kurczak, curry i bliżej nieokreślone warzywa. Jako dodatek do posiłku każdy otrzymał pieczoną.. przepiórkę, taki farmowy przysmak. Ze względu na dużą ilość chrupkiej panierki smak mięsa pozostaje dla mnie wciąż bliżej nieodgadnięty, było trochę jak bardziej miękki i delikatniejszy kurczak.
Singapur, Farmart Centre, przepiórka

Singapur, Farmart Centre, przepiórka

Jako że wycieczka zakończyła się koło 16.00, razem z resztą ludzi z mojego teamu, postanowiliśmy po powrocie pójść jeszcze na spacer i drinka. Za cel obraliśmy Orchard Road, z tego co mi się zdaje, to jedna z główniejszych ulic Singapuru. Wysiadając na stacji Orchard Road i idąc prawą stroną w kierunku Sommerset, w jednej z galerii handlowych można wjechać za darmo do ogrodu na dachu i podziwiać panoramę Singapuru.
Singapur, Orchard Road, panorama

Singapur, Orchard Road, panorama

Na facebooku, jakoś w zeszłym tygodniu, sygnalizowałam znalezienie w Singapurze wódki Wyborowej. Poniżej cennik. Dodam tylko, że pub w którym byliśmy to żadna luksusowa knajpa, ot taka zwyczajna.
Singapur, butelka Wyborowej w cenie Finlandii?! Ale jakiej cenie..

Singapur, butelka Wyborowej w cenie Finlandii?! Ale jakiej cenie..

Tak. 220 S$. Przy obecnym kursie to jakieś.. 570 złotych polskich.. Wieczorem odwiedziliśmy szwajcarską knajpkę z jedzeniem, w której nie ma menu, a na wejściu dostaje się kartę jak do bankomatu, chodzi się po ‚stoiskach’ restauracji, przygląda co oferują, a po wybraniu można obserwować jak jedzenie jest przygotowywane. Jeśli nie chce się czekać i patrzeć to wręczają pager i można iść usiąść. Kiedy posiłek będzie gotowy to pager zapika. W ten sprytny sposób omijają znany z wielu miejsc (mi szczególnie kojarzy się z jednym, szczególnym bufetem) krzyk pań bufetowych: ‚Boloński prooooszę!’, ‚Drugie danie proszę odebrać!!!’. Każdy zakup nabijany jest na otrzymaną kartę. Po całym tygodniu ryżu, kurczaka i innych azjatyckich kulinariów, z radością wchłonęłam makaron zapiekany z szynką i serem. Odkryłam też nowy napój, który z miejsca plasuje się wysoko w rankingu ulubionych – świeżo wyciskany sok pomarańczowy z bazylią, rewelacja! Szkoda tylko, że ceny jakieś takie, niestudenckie.. A sama płatność na koniec przy wyjściu wygląda jak spłacanie ‚karty kredytowej’, XXI wiek normalnie.
Singapur, restauracja Marche, jest szansa, że z głodu nie padnę!

Singapur, restauracja Marche, jest szansa, że z głodu nie padnę!

Marina Bay(kowa) – Singapur, Marina Bay i Raffles Place

Zwykle wracam z pracy wieczorem, wstaję przed 7.00, więc w dni robocze zwiedzam raczej tylko supermarket pod domem, ewentualnie pomniejsze sklepiki dookoła. Za to w sobotę i niedzielę spaceruję, aż nogi rozbolą. Nie inaczej było w zeszły weekend. Zanim jednak nadszedł miałam przyjemność kolejny raz pójść do singapurskiego urzędu, tym razem po odbiór karty. W kolejce czekałam jakieś 5 minut, więc na dobrą sprawę nie zdążyłam nawet przygotować dokumentów, a już podchodziłam do okienka. Dzień dobry, dzień dobry, proszę poczekać, chwila moment, pani przyniosła kartę, czy to pani? taa, poznaję tę gębę mordercy na zdjęciu, proszę podpisać, dziękuję, do widzenia. Całość zajęła może z 10 minut. Zaczynam lubić tutejsze urzędy. Employment Pass jest kartą, która generalnie przypomina dowód osobisty, ale zamiast danych o miejscu zamieszkania, są umieszczone informacje o wykonywanym zawodzie i firmie zatrudniającej. Posiadając dokument legalizujący mój pobyt na dłużej niż krótkoterminowe pozwolenie o pracę, mogę wreszcie założyć konto w banku (wypłato przybywaj!!). Prosto z EPSC ruszyłam więc wzdłuż Raffles Place – dzielnicy finansowej, na poszukiwania ‚normalnego’ banku. Narodowy Bank Chiński? Narodowy Bank Indii? A może miejscowy singapurski? Skłaniałam się ku temu ostatniemu, ale zagubiona wśród wieżowców nie mogłam odnaleźć ich siedziby, więc gdy moim oczom ukazał się swojsko wyglądający Citibank, postanowiłam zaryzykować. Samo zakładanie konta odbyło się bez niespodzianek. Zadowolona złapałam taksówkę, które notabene są tutaj dość tanie i jest ich całe mnóstwo, i pojechałam do pracy. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że całkiem niedaleko celu, gdy tuż przed skrzyżowaniem złapało nas czerwone światło, pan taksówkarz wykorzystał moment postoju i zaczął.. małymi nożyczkami wycinać sobie włosy z nosa! W pierwszej chwili nie byłam pewna czy dobrze widzę, jednak na następnym skrzyżowaniu sytuacja się powtórzyła..
Przeczesując Internet w poszukiwaniu inspiracji na weekend natknęłam się ofertę ArtScience Museum. Do końca września odbywają się tam dwie wystawy – jedna poświęcona książce i ekranizacji Harrego Pottera, druga życiu i twórczości Andy’ego Warhola. W ten sposób dzielnica nazywana Marina Bay, w której znajduje się owo muzeum, stała się celem wycieczki. Zaczęłam w okolicy wspomnianego już Raffles Place, gdzie wieżowiec na wieżowcu wieżowcem pogania.
Singapur, Raffles Place

Singapur, Raffles Place

Promenadą maszerowałam dzielnie do kompleksu Marina Bay Sands, na który składa się ogromna galeria handlowa, hotel złożony z 3 wież połączonych dachem w kształcie statku (do góry jest basen!), wspomniane wyżej ArtScience Museum, które wyglądać ma jak otwarta dłoń albo kwiat lotosu, The Helix Bridge – most w kształcie nici DNA i ogród Gardens by the Bay, w którym znajdują się Supertrees – bajkowe drzewa. Nieopodal znajduje się też diabelski młyn – Singapore Flyer, będące jednym z miejscowych symboli (pewnie dlatego ceny biletów są tak zawrotne..)
Singapur, Marina Bay Sands Hotel i Art Science Museum

Singapur, Marina Bay Sands Hotel i Art Science Museum

Tak, miejscowe atrakcje do najtańszych nie należą, więc ucieszyła mnie kilkudolarowa zniżka na bilet na wystawę (kolejna dobra strona posiadania sprytnej karty Employment Pass). Obejście wszystkiego trochę mi zajęło, więc krótko po moim wyjściu z muzeum zaczęło się ściemniać, ale na to w sumie czekałam. Magiczne oświetlenie (już bez związku z Harrym Potterem), co tu dużo mówić złapało mnie za serce, znaczy że gdzieś tam jestem wrażliwa! Mieniący się kolorami Singapore Flyer, czerwone nici The Helix Bridge, a na koniec Supertrees. Udało mi się nawet załapać na pokaz, podczas którego wraz z rytmem i nastrojem muzyki zmieniało się oświetlenie tych drzew – i pomyśleć, że w większości zasilane są energią słoneczną. Całość otoczona jest ogrodami z różnych stron świata, pewnie następnym razem poświęcę czas, by je zwiedzić. Póki co dzielę się z Wami tym co widziałam (zdjęcia to jednak marna namiastka, więc nie zastanawiajcie się ani chwili – odkładać ciut kasy na bilet i zapraszam do odwiedzenia mnie!)
Singapur, Singapore Flyer

Singapur, Singapore Flyer

Singapur, Gardens by the Bay, Supertrees

Singapur, Gardens by the Bay, Supertrees

Singapur, Gardens by the Bay, Supertrees

Singapur, Gardens by the Bay, Supertrees

Singapur, Marina Bay Sands Hotel i most DNA (the Helix Bridge)

Singapur, Marina Bay Sands Hotel i most DNA (the Helix Bridge)

Singapur, Marina Bay Sands Hotel, Art Science Museum i Singapore Flyer

Singapur, Marina Bay Sands Hotel, Art Science Museum i Singapore Flyer

A dziś w cyklu przekąska na wieczór na moim stole pojawił się smoczy owoc czyli dragonfruit. W smaku przypomina trochę kiwi, ale nie jest kwaśny, wyglądem w miąższu również blisko mu do wnętrza owłosionego ziemniaka, ale z zewnątrz to już inna historia. Z resztą spójrzcie sami:

Singapur, Dragonfruit/Pitachaja

Singapur, Dragonfruit/Pitachaja