jedzenie

Majtki na pokład! – rejs: Singapur, Malezja, Tajlandia, akt II – wyspa Penang (Malezja) i wyspa Phuket (Tajlandia)

Niecałe 24 godz po wypłynięciu z Singapuru zakończyła się odprawa statku w porcie Swettenham w George Town na malezyjskiej wyspie Penang. Na zwiedzanie było tylko ok. 5h, odliczając już niecałą godzinkę na zejście i ponowne wejście na statek (ostatecznie te przebiegały bardzo sprawnie). Miałam to szczęście, że już tam byłam, dokładnie 2 lata wcześniej, o czym pisałam tutaj, tutaj i tu – to pomogło szybko się zorganizować i pokazać mamie kwintesencję miasta.

Spod przystani wzięłyśmy Graba (azjatycka konkurencja Ubera, która ostatecznie przejęła jego oddziały) do podnóża Penang Hill, by kolejką wjechać na szczyt Western Hill (833 m.n.p.m) i popodziwiać widok na miasto. Już sam przejazd funikularem jest atrakcją samą w sobie. Na szczęście późnym, piątkowym popołudniem nie musiałyśmy czekać zbyt długo w ogonku. Szybki spacer ścieżkami po okolicy, dla ochłody sok ze stoiska z bardzo obrazkowym menu (wciąż nie wiem czy takie przedstawienie oferty bardziej mnie zachęca czy odpycha..) i zbierałyśmy się z powrotem.

rejs_II_01_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, widok z Penang Hill (wzgórze Penang)

 

rejs_II_02_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, menu w kawiarni na Penang Hill (wzgórzu Penang)

Autobus 204 akurat zajechał, więc pod świątynię Kek Lok Si Temple ruszyłyśmy praktycznie od razu. To dokładnie ta sama trasa, którą obrałyśmy poprzednio z Magdą. Mimo, że ostatnio zwiedziłyśmy tę świątynię dość dokładnie, wciąż udało mi się znaleźć nowe zakamarki. Z mamą nakarmiłyśmy żółwie, wjechałyśmy windą w bok na sam szczyt, a w drodze powrotnej koniecznie zawiesić trzeba było wstążkę na drzewku życzeń – podobne zdjęcie mam tu z resztą sprzed 2 lat :)

rejs_II_03_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, świątynia Kek Lok Si Temple

 

rejs_II_04_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, świątynia Kek Lok Si Temple

 

rejs_II_05_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, świątynia Kek Lok Si Temple, wieszając wstążkę na drzewku życzeń

Chociaż Penang to stolica kulinarna Malezji, my byłyśmy szczęśliwe.. nie jedząc. Zamiast tego kolejny kierowca Graba podrzucił nas z powrotem do centrum i rozpoczęłyśmy długi spacer wzdłuż ścian, szukając murali, które opanowały ulice Georgetown w wyniku konkursu lokalnych władz 10 lat wcześniej, a obecnie sztuka ta żyje własnym życiem, pokrywając coraz większą ilość ulic. Podczas gdy stare, pochodzące z początkowego okresu, powoli niszczeją, nowe zdają się pojawiać jak grzyby po deszczu. Coraz trudniej jest też wyśledzić, kto był ich autorem – pozostaje więc podziwiać, wchodzić w interakcje i pstrykać fotki dla utrwalenia. Podczas poprzedniej wizyty nie natrafiłam na poniższe:

rejs_II_06_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, mural

 

rejs_II_07_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, mural „Burning” (Płonie) autorstwa Cloakwork

 

rejs_II_08_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, mural Old Lady Selling Soya Milk (Starsza kobieta sprzedająca mleko sojowe) autorstwa Louis’a Gan

 

rejs_II_09_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, mural

Za to dzieła Ernesta Zacharevic’a, które widziałam już poprzednio, wciąż mają się nieźle, chociaż na przestrzeni 2 lat widać blaknięcie koloru, mniejsze i większe ubytki, niektóre z dosyć chaotycznie wyglądającymi próbami naprawy.

rejs_II_10_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, E. Zacharevic: Little Boy with Pet Dinosaur (Mały chłopiec z dinozaurem)

 

rejs_II_11_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, E. Zacharevic: Boy on Motorcycle (Chłopiec na motorze)

 

rejs_II_12_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, L. Gan: Brother and Sister on Swing (Brat i Siostra na huśtawce)

Rzucając ostatnie spojrzenia na prawo i lewo, droga doprowadziła nas wprost do portu – idealnie na czas!

rejs_II_13_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, kot z heterochromią

 

rejs_II_14_50_size_watermark

Malezja, wyspa Penang, George Town, kolorowy bruk w jednej z bram

Następnego dnia rano statek wycieczkowy znalazł się nieopodal wyspy Phuket w Tajlandii i zacumował nieopodal brzegu. Do stałego lądu kursowały małe stateczki, trzeba było jednak poczekać na swoją kolej zgodnie z wyznaczonym numerem. Wysiadało się wprost na plaży. Patong Beach wpasowała się idealnie w moje wyobrażenie o tej tajskiej wyspie, będące jednym z powodów, dla którego Tajlandia jest raczej w ogonie moich preferencji podróżniczych – mnóstwo turystów, którzy naocznie i nausznie udowadniają skąd biorą się stereotypy o ich narodach, brudnawy piasek, woda daleka od czystości i mnóstwo lokalnych nagabywaczy sprzedających mydło i powidło. Podróżując po Azji i widząc biedę w praktycznie każdym jej rejonie, staram się być wyrozumiała dla takich sprzedawców, bo dla wielu ta sprzedana sukienka czy magnes to jedyna szansa na chleb (którego ekwiwalentem tutaj jest ryż), ale każda cierpliwość się kiedyś kończy, bo co to za relaks, gdy co 3-5 minut ktoś podchodzi i zawraca gitarę. Zazwyczaj i tak bym tego uniknęła, bo jak powtarzam wielokrotnie, plażowiczka ze mnie żadna i pewnie poszłabym w teren, ale mama zdecydowanie potrzebowała wygrzać kości, bo jeszcze kilka dni temu była w zimowej Polsce. 

rejs_II_15_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Pa Tong, Patong Beach (plaża Patong)

 

rejs_II_16_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Pa Tong, świeży kokos na Patong Beach (plaża Patong)

 

rejs_II_17_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Pa Tong, Patong Beach (plaża Patong), piwko z widokiem na statek

Wystarczy tego, czas na masaż! Nie miałyśmy tego czasu jednak na tyle dużo, by szukać daleko – zdecydowałyśmy się na zadaszoną chatkę puchatkę tuż przy plaży, co miało odbicie w cenie. Patrząc przez pryzmat europejskich czy singapurskich stawek, te wciąż były całkiem przystępne, ale jak na Tajlandię to zapłaciłyśmy całkiem sporo (koniecznie trzeba ustalić cenę przed rozpoczęciem!).

Czy zamierzałyśmy się lenić cały dzień, co równie dobrze mogłybyśmy robić na statku? Nie! Te 2 godziny to tak na prawdę dla zabicia czasu, bo nasza główna atrakcja zaczynała się o 13:00. Zamiast w pędzie zwiedzać dość rozstrzelone atrakcje wyspy, postanowiłyśmy poznać lokalną kuchnię.. od kuchni! Kolejne 3,5h upłynęły nam na krojeniu, mieszaniu, smażeniu, gotowaniu i.. jedzeniu. Do szkółki kulinarnej, która była kuchnią letnią dobudowaną do czyjegoś domu, podrzucił nas również kierowca z Graba. Chel, która zdradzała nam sekrety każdej potrawy, posługiwała się całkiem zrozumiałym angielskim, a zajęcia były przeprowadzone bardzo obrazowo. Spod naszej ręki wyszły sajgonki, zupa Tom Yum, smażony makaron Pad Thai i zielone Curry z ryżem. Wyszło pysznie, tylko kto to zje?!

rejs_II_18_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Karon, lekcja gotowania kuchni tajskiej

 

rejs_II_19_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Karon, lekcja gotowania kuchni tajskiej

 

rejs_II_20_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Karon, lekcja gotowania kuchni tajskiej

 

rejs_II_21_50_size_watermark

Tajlandia, wyspa Phuket, Karon, po lekcji gotowania kuchni tajskiej, z naszą nauczycielką Chel

Po zajęciach odwieźli nas na plażę, skąd mała łódka zabrała nas z powrotem na ogromny statek, pełen atrakcji i jedzenia. Lekcja gotowania była fantastyczna i pogłębiła moje uwielbienie dla tajskiej kuchni, ale ani Phuket, ani sama Tajlandia nie zyskały w moich oczach przy tej przelotniej wizycie. Może będzie trzeba spróbować jeszcze raz?

dwa w jednym – Turcja, Ankara

Nasz samolot do Ankary odlatywał późnym przedpołudniem, zdążyłam więc uraczyć się hotelowym śniadaniem, z dużą ilością tureckiej herbaty i chałwą na deser, bo dlaczego nie? Na szczęście dodatkowe kilogramy w brzuchu nie zostały doliczone jako nadbagaż i po krótkiej drzemce na pokładzie, byliśmy na miejscu. Punktem dnia była kolacja rozpoczynająca konferencję, dlatego wyszłam z założenia, że kilka dobrych godzin spędzę w hotelu, co pozwoli mi przygotować się do wystąpienia nazajutrz. Ahmet i Şenol, który do Nas dołączył, mieli jednak inne plany – przecież trzeba pokazać mi Ankarę! Chociaż nie sposób było nie odnieść wrażenia, że Stambuł jest im znacznie bliższy, to chętnie zabrali mnie w kilka, sztandarowych jak mniemam, miejsc stolicy.

Najpierw jednak (któż by się spodziewał) czas coś zjeść! Do teraz się dziwię, że po tym posiłku udało mi się wtaszczyć na górę do zamku. Kuzu İncik Haşlama, czyli gotowana gicz (golonka) jagnięca została wybrana nieprzypadkowo – Ahmet, po krótkiej rozmowie z kelnerem, po prostu wszedł na kuchnię (zapraszając mnie za sobą) i zaglądając do parujących garów, w skrócie omówił co jest czym i zamówił co wyglądało najlepiej. Nie mam pojęcia czy znał się z kelnerem/kucharzem/właścicielem, czy to jakiś lokalny zwyczaj. Wiem jednak, że gicz była przepyszna, a kiedy zastanawiałam się jak dopnę po niej kurtkę, na stół doniesiono jeszcze Künefe – tradycyjne ciasto serowe obsypane orzechami. Przecież niegrzecznie byłoby nie spróbować!

Ankara_01_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Kuzu İncik Haşlama

 

Ankara_02_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Künefe

Spacer do Ankara Kalesi (Zamek Ankara) był najlepszym remedium na to, nieprzyzwoite wręcz, obżarstwo. Oryginalne mury, później wielokrotnie przebudowywane, zostały postawione w tym miejscu już w VIII w.p.n.e. przez Frygijczyków. Na górę prowadzą dość wąskie ścieżki między budynkami mieszkalnymi, niektóre z tych budynków określane mianem konak, będące reprezentacyjnym domem/dworem władcy lub urzędnika państwowego w czasach Imperium Osmańskiego. Charakterystycznym dla innych było posiadanie piętra, którego powierzchnia wychodziła po za obręb parteru, tak że pokój na górze „zwisał” nad chodnikiem. I gdyby ktoś miał wątpliwości czy recycling jest wytworem ostatnich dziesięcioleci to odpowiedź nasuwa się ekspresowo, widząc blok zapisany starożytni wyglądającym pismem pośród innych bloków stanowiących ścianę domu, wybudowanego zdecydowanie bardziej współcześnie.

Ankara_03_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

 

Ankara_04_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

 

Ankara_05_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

 

Ankara_06_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

 

Ankara_07_50_size_watermark

Turcja, Ankara, dom nieopodal Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

 

Ankara_08_50_size_watermark

Turcja, Ankara, ściana budynku nieopodal Ankara Kalesi (Zamek Ankara)

Trochę się zeszliśmy, czy to nie czas na przekąskę? Zdecydowanie nie, ale Kınacızade Konağı (Dwór Kinacizadeza) znajdujący się nieopodal, jest miejscem, do którego warto zajrzeć. Muzeum/restauracja/biblioteka/galeria sztuki – miejsce pełne historii, artefaktów, pomieszczeń poświęconym kilku ważnym osobistościom Turcji, z których sami zainteresowani kiedyś korzystali i chętnie spotykali się z turystami i gośćmi odwiedzającymi dwór (prof. Halil İnalcık szanowany turecki historyk, Yurdusev Arığ – działaczka na rzecz lepszej reprezentacji kobiet w polityce, fundatorka i przewodnicząca Stowarzyszenia Kobiet Polityków oraz Jülide Gülizar, pierwsza kobieta-dziennikarka będąca spikerką wiadomości w telewizji narodowej); gdzie można coś zjeść i wypić, poczytać książkę, a nawet obejrzeć stroje z czasów Imperium Osmańskiego. Na pierwszy rzut oka to taka trochę rupieciarnia – miejsce, które ja osobiście uwielbiam, bo sprawia mi przyjemność wyszukiwanie i odkrywanie nowych elementów w takim pozornym chaosie. Tutaj, za wszystkim stoi Kıvırcık Usta, który odnowił budynek i nadał wnętrzom obecny format.

Ankara_09_50_size_watermark

Turcja, Ankara, w restauracjo-muzeum Kınacızade Konağı

 

Ankara_10_50_size_watermark

Turcja, Ankara, w restauracjo-muzeum Kınacızade Konağı

Spędziliśmy kilka chwil w pokoju bibliotecznym, racząc się Sahlepem i Lokum (charakterystyczne kosteczki tureckiego deseru, które do tej pory znane mi były pod angielską nazwą Turkish Delights, mają też zabawnie brzmiącą, polską wersją nazwy: Rachatłukum, która nawiązuje jednak do tradycyjnej nazwy tego przysmaków w dawnym języku osmańskim rāḥat ḥulqūm) 

Ankara_11_50_size_watermark

Turcja, Ankara, w restauracjo-muzeum Kınacızade Konağı

 

Ankara_12_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Sahlep i Lokum (Turkish Delights) w restauracjo-muzeum Kınacızade Konağı

Resztę dnia spędziłam na aktywnościach związanych z konferencją – w końcu po to tu przyjechałam. W okolicę zamku powróciłam jednak następnego popołudnia, gdzie gościnni wykładowcy (czyli ja i prof. Ramos z Hiszpanii), zostaliśmy zabrani przez organizatorów po naszych wykładach. Wcześniej jednak, pojechaliśmy do Anıtkabir mauzoleum Atatürka, założyciela republiki Turcji (po upadku Imperium Osmańskiego) i jej pierwszego prezydenta, któremu kraj zawdzięcza swój współczesny kształt. Jego postać otoczona jest szczególnym kultem. Na terenie mauzoleum, oprócz grobowca, znajdują się pomieszczenia opisujące i upamiętniające historię życia Kemala Atatürka. Jego następca, İsmet İnönü, który był jednocześnie jego przyjacielem, został pochowany w tym samym mauzoleum. Nad wszystkim czuwa warta honorowa.

Ankara_13_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

 

Ankara_14_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka), grobowiec İsmeta İnönü

 

Ankara_15_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

 

Ankara_16_50_size_watermark

Turcja, Ankara, gwardzista w Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

 

Ankara_17_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

 

Ankara_18_50_size_watermark

Turcja, Ankara, w Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

 

Ankara_19_50_size_watermark

Turcja, Ankara, cytat w Anıtkabir (Mauzoleum Atatürka)

Po dawce bardziej współczesnej historii, przeskoczyliśmy na drugi biegun – tą bardzo odległą, którą te rejony są przesiąknięte. Mówimy tu nawet o czasach zanim swoje państwa i kultury rozwijali Hetycy, Huryci, Frygowie czy inni Lidyjczycy. W dorobku Muzeum Cywilizacji Anatolijskich (Anadolu Medeniyetleri Müzesi) znajdują się artefakty z Paleolitu, Neolitu (epoki kamienia) czy epoki miedzi i brązu, pochodzące nawet sprzed 8000 (!) lat p.n.e. Anatolia, to region historyczny, na którym obecnie znajduje się większa część Turcji. Chociaż historią świata, po za tą bardziej współczesną od początków XX wieku, nie udało się mnie zainteresować ani nauczycielom historii ani mojemu ojcu, który ją uwielbiał, to nawet tacy laicy jak ja, z zapewne mniej niż podstawową wiedzą o danym okresie, mogą wpaść w zadumę, jak długą drogę przebyliśmy jako ludzkość, od ciosanego kamienia przywiązanego do patyka, do tego gdzie jesteśmy teraz z całą, wydawałoby się nam zaawansowaną, technologią, a która kiedyś pewnie też skończy w muzeum, postrzegana przez pryzmat prymitywności. Klasyczne wystawy związane z historią to zwykle nie moja bajka, ale ta była zdecydowanie warta uwagi. Może z wiekiem dorastam do zainteresowania historią mniej współczesną? Bilet do muzeum kosztował 30 lir tureckich (~13PLN, ~4.7SGD).

Ankara_20_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anadolu Medeniyetleri Müzesi (Muzeum Cywilizacji Anatolijskich), narzędzia z okresu Paleolitu

 

Ankara_21_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anadolu Medeniyetleri Müzesi (Muzeum Cywilizacji Anatolijskich), Ludzie dookoła jelenia, malowany ornament datowany na 6000 lat p.n.e.

 

Ankara_22_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anadolu Medeniyetleri Müzesi (Muzeum Cywilizacji Anatolijskich), Dysk Słońca datowany na ok. 2500 lat p.n.e.

 

Ankara_23_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anadolu Medeniyetleri Müzesi (Muzeum Cywilizacji Anatolijskich), papiery rozwodowe z XIX/XVIII w.p.n.e.

 

Ankara_24_50_size_watermark

Turcja, Ankara, Anadolu Medeniyetleri Müzesi (Muzeum Cywilizacji Anatolijskich), Ortostaty ściany Heralda, parada żołnierzy, rok ok 900-700 p.n.e.

Krótki spacer pod zamkiem i wracaliśmy do hotelu, idealnie na koniec konferencji, by pożegnać się z moimi kolegami z firmy, dzięki którym cały ten wyjazd był możliwy – jeszcze tego samego wieczora wracali oni do Stambułu. Ja miałam przed sobą jeszcze jeden wieczór i noc w Ankarze, by rano, z przesiadką w największym mieście Turcji, kontynuować moją delegację w Niemczech.

I chociaż w poprzednim wpisie wspominałam, że nie kupiłam żadnych trwałych pamiątek by mieć doskonały pretekst powrotu do Turcji, mój bagaż wypełnił się chałwą, tahini, rachatłukum, sahlepem i turecką kawą (na prezent). Nie wiem jakim cudem nie kupiłam herbaty.. Te produkty udało mi się spakować w walizkę bez problemu, gorzej było z przepiękną, ale ponad półmetrową, drewnianą rzeźbą w kształcie skamieliny ślimaka, którą otrzymałam od organizatorów konferencji w ramach podziękowania. Skończyła w siatce jako dodatkowy bagaż podręczny, za który na szczęście nie kazali mi dopłacać, ale w późniejszej drodze do Polski musiałam udowodnić żandarmom na niemieckim lotnisku, że w żaden sposób nie jestem w stanie wyciągnąć z niej metalowego pręta, na którym jest osadzona.. Mimo kombinacji iście alpejskich, cieszę się, że udało mi się ją przetransportować bezpiecznie do domu.

Ankara_25_50_size_watermark

Singapur, rzeźba z Turcji