I niech nam curry lekkim będzie! – Indie, Delhi: part II

W kwestii śniadań jestem straszną tradycjonalistką – przede wszystkim, niczym pięciolatek, płatki z mlekiem to podstawa. Ewentualnie jakaś kanapka. Od biedy jajecznica. Na szczęście sowita dawka curry o poranku przyjęła się równie dobrze. Uznaliśmy to za dobry znak.

Wcisnęliśmy się w naszą przyhotelową, niebieską linię metra i zygzakiem przez żółtą do fioletowej, dotarliśmy do stacji Kalkaji Mandir, która – jak zawsze z resztą, zdaje się znajdować o przysłowiowy rzut beretem od atrakcji. Nie, nie, nie.. To nasz ostatni dzień w Delhi, nie mamy czasu błądzić tak jak dnia poprzedniego, uśmiechamy się więc do pana z rikszy, który bardzo chętnie podwozi nas pod Lotus Temple (Świątynię Lotosu). Przez cały wyjazd wielokrotnie korzystamy z usług rikszarzy. To bardzo tani środek transportu. Cena jest oczywiście ustalana z góry, zanim wsiądziemy do środka. Na początku zawsze się targowaliśmy, wiedzieliśmy bowiem, że ceny dla turystów są podnoszone o nawet 200%. Nie znoszę być dojona tylko dlatego, że jestem obcokrajowcem, ale ciekawie jest uświadomić sobie później, że człowiek wykłócał się o 50 groszy.

Lotus Temple (wstęp darmowy) nie da się pomylić z niczym innym. To świątynia bahaistyczna – religii, która w założeniu łączy wszystkie najważniejsze religie świata. W środku budowli, nie ma żadnych artefaktów religijnych, w założeniu modlić może się tu każdy, bez znaczenia do jakiego Boga wznosi ręce. Ma być miejscem dialogu i refleksji. Mnie uderza bijący od niej spokój. Jest majestatyczna, otoczona ogromnymi połaciami zieleni, aż ciężko uwierzyć, że tuż za bramą wrócimy w chaotyczny świat klaksonów miasta. Przed wejściem zostaliśmy poddani obowiązkowej kontroli bagaży, generalnie zabrania się wnoszenia jedzenia na teren świątyni. Z lekkim smutkiem myślałam o wyrzuceniu ostatniej paczki pierników, które trzymaliśmy na czarną godzinę, ale uśmiech i zapewnienie, że nie będziemy ich jeść wystarczył, by pozostały wiernie na dnie plecaka.

Indie, Delhi, Lotus Temple – Świątynia Lotosu

Metrem kierujemy się z powrotem w stronę centrum. Stacja Jawaharlal Nehru Stadium (JLN Stadium) znajduje się najbliżej kolejnego celu naszej wizyty – Humayun’s Tomb – Grobowiec Humajuna. Nie jest to bynajmniej wizyta na cmentarzu. Wielkich władców chowano z rozmachem – podobnie było z Humayunem, członkiem dynastii Wielkich Mogołów, który w XVI wieku władał Indiami. Cały kompleks łączy w sobie, charakterystyczne dla tej dynastii, elementy hinduskie i perskie. Podjeżdżamy rikszą w okolice wejścia (tuż przy rondzie) i zaopatrujemy się w bilety, jak zawsze: dla zagranicznych turystów są droższe niż dla lokalnych (co nie zmienia faktu, że kosztują 250 Rupii – jakieś 14 PLN, 5.30 SGD).

Zaczynamy zwiedzanie od części kompleksu znajdującej się po prawej stronie od wejścia. To Grobowiec i Meczet Isa Khana (Isa Khan’s Tomb and Mosque), który powstał jeszcze przed Grobowcem Humayuna.  Sam Isa Khan Niyazi pochodził z dynastii Suri i wsławił się walką przeciwko Mogołom. Dlaczego więc grobowiec Mogoła Humayuna wybudowano tuż przy grobowcu Isa Khana skoro ich rody nie pałały do siebie miłością? Zostawiam to pytanie historykom i innym dociekliwym. Grobowiec tego drugiego wybudowany jest na planie ośmiokąta, otoczony piętrowym murem o tym samym kształcie – z radością odkrywamy fakt, że można się na niego wspiąć! Na prawo od wejścia mur przechodzi w XVI-wieczny meczet.

Indie, Delhi, wejścio-wyjście kompleksu Isa Khan’s Tomb and Mosque (Grobowiec i Meczet Isa Khana)

Indie, Delhi, Isa Khan’s Tomb (Grobowiec Isa Khana)

Indie, Delhi, Isa Khan’s Mosque (Meczet Isa Khana)

Indie, Delhi, nawa w Isa Khan’s Mosque (Meczecie Isa Khana)

Indie, Delhi, wejście na ośmiokątny mur kompleksu Isa Khan’s Tomb and Mosque (Grobowiec i Meczet Isa Khana)

Bez dalszej zwłoki udajemy się do celu naszej wizyty – imponującego Grobowca Humayuna, który na myśl przywodzi Taj Mahal. Właściwie, to jest taką trochę próbą mikrofonu przed powstaniem tego drugiego, gdzie architektura Mogołów osiągnęła swój szczyt kunsztu. Budowla poświęcona Humayunowi otoczona jest Char Bagh (Cztery Ogrody, Four Gardens), ogrodami w perskim stylu, chociaż dla mnie to bardziej geometryczno-lustrzane trawniki niż ogrody. Całości dopełniają uporządkowane kanaliki wodne, małe sadzawki i otaczający teren mur, tym razem o pospolitym kształcie prostokąta.

Indie, Delhi, wejścio-wyjście kompleksu Humayun’s Tomb (Grobowiec Humajuna)

Indie, Delhi, Humayun’s Tomb (Grobowiec Humajuna)

Indie, Delhi, Humayun’s Tomb (Grobowiec Humajuna)

Indie, Delhi, Humayun’s Tomb (Grobowiec Humajuna)

Kolejna dawka hałasu katuje nasze uszy, gdy przemieszczamy się rikszą pod bramę Indii (India Gate). Nazywana wcześniej All India War Memorial jest pomnikiem upamiętniającym hinduskich żołnierzy, walczących na frontach wielu krajów podczas I Wojny Światowej i III Wojny Brytyjsko-Afgańskiej.  W przeszłości samochody mogły się przez nią swobodnie poruszać, jednak z uwagi na tłumy odwiedzających, drogę zamknięto. Wejście na teren przy bramie jest darmowe.

Indie, Delhi, India Gate (Brama Indii)

Ostatnim punktem na naszej podróżniczej mapie stolicy jest parkowo wyglądające miejsce o wdzięcznej nazwie Jantar Mantar. To znajdujące się w Delhi jest jednym z pięciu w całych Indiach. 13 ciekawie wyglądających konstrukcji to nic innego jak instrumenty astronomiczne z początków XVIII wieku, wybudowane na polecenie maharadży z Jaipuru, który dostał za zadanie uaktualnienie kalendarza i tablic astronomicznych. W tym swoistym obserwatorium każdy instrument opisany jest tablicą (również w języku angielskim), która pokrótce objaśnia zasady prowadzenia obserwacji. Wejście kosztuje 100 Rupii (~2.1 SGD, ~5,60 PLN)

Indie, Delhi, Jantar Mantar – Misra Yantra

Indie, Delhi, Jantar Mantar – Samrat Yantra

Indie, Delhi, Jantar Mantar – wnętrze Rama Yantra

Uznaliśmy, że znacznie szybciej pójdzie nam sprawdzenie godziny na zegarkach okalających nasze nadgarstki. Wskazówki nieubłaganie pokazywały, że czas się zbierać. Delhi było jednym z niewielu miejsc, gdzie zaplanowaliśmy więcej „wolnego czasu”, za cel obierając zakupy. Nie była to może najbardziej szczęśliwa decyzja, bo mieliśmy przed sobą jeszcze tydzień podróży z bagażami na plecach. Oryginalnie myśleliśmy o jakimś bardzo lokalnym markecie ze wszystkim i niczym, kiedy jednak rikszarz dowiedział się, że planuję zakup sari (hinduska suknia) na wesele, jasno dał mi do zrozumienia, że nie może to być byle jaka kiecka. Kiecka to i tak za duże słowo – to przecież długi i szeroki pas materiału, którym trzeba umieć się obwiązać! Miałam nadzieję posiąść tę zdolność za pomocą filmików na youtube i może treningu z jakąś życzliwą pracownicą jednego z hoteli na naszej drodze. To ostatnie spełzło na niczym, bo w hotelach obsługę stanowili w 99% mężczyźni – zostawiam ten 1% bo w ostatnim hotelu (zorganizowanym dla nas przez pana młodego) była kobieta na recepcji.

Normalnie nie lubię być zawożona do konkretnych sklepów, ale Handicrafts Bazar (znajdujący się na 1 Doctor’s Lane, Gole Market) wyglądał na dobrze wyposażony we wszystko czego nam trzeba. Postanowiliśmy sprawdzić ceny, w końcu można zapłacić więcej, gdy jakość jest adekwatna. Nasze ponad godzinne przechadzki po piętrach, z obsługą wiernie przy boku, zaowocowały siatkami pełnymi prezentów dla rodziny i znajomych (pakowane w piękne materiałowe torebki hinduskie herbaty oraz ozdobne szale), pamiątką dla siebie (ręcznie malowany mały obrazek, artysta siedział i malował w sklepie) i najważniejsze: ubrania na wesele! Po długich dylematach pokusiłam się na pięknie wyszywane sari, a Maciek na błyszczącą koszulę z kołnierzem i rękawami wyszywanymi metalowymi błyskotkami – maharadża i księżniczka Radżastanu nadchodzą! :D

Indie, Delhi, moje sari!

Zawinęliśmy nasz mały tabor do hotelu, skąd szybko ulotniliśmy się w stronę głównego dworca kolejowego w Delhi (New Delhi Railway Station). Rozważnym było zachowanie zapasu czasowego do odjazdu pociągu – system kładek, stacja, coś a’la galeria handlowa – trochę nam zajęło odnalezienie właściwego peronu. Bilety mieliśmy już zorganizowane – przed wyjazdem żona znajomego, która ma konto w ichniejszym systemie rezerwacji online, pomogła nam kupić bilety. Przestrzeń między torami pękała w szwach, zaczynało się też ściemniać, więc sceneria nie napawała optymizmem. Z głową schowaną w kapturze wypatrywałam naszego wagonu. Tutaj jednak wszystko było dobrze oznaczone, czekaliśmy w odpowiednim miejscu. Konduktor przy wejściu do pociągu 12616/G T Express sprawdził bilety i już po chwili siadaliśmy na przypisane nam miejscówki, by pokonać niecałe 200km do kolejnego celu naszej podróży – miasta Agra.

O dwóch takich co jeździli hinduską koleją w następnym odcinku.

 

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.