To nie pomyłka. Jesienny wiatr, którego nie doświadczyłam w zeszłym roku tym razem wypełnił mi 3 tygodnie. Wszystko za sprawą delegacji do Niemiec, tuż po pierwszej rocznicy mojej przeprowadzki do Singapuru. Zahaczyłam nawet o Polskę na kilka dni, dziękuję tym, którzy znaleźli się w okolicy i chcieli się ze mną spotkać :)
Głównie w pracy w sennym i deszczowym Erlangen na południu Niemiec, z jednodniowym wypadem do Frankfurtu na.. targi samochodów i pobliskiej Nurembergii na piwo i kiełbaski w bułce. Nie byłabym jednak sobą, gdyby dało się mnie utrzymać w jednym miejscu na dłużej. Plan na weekend – rodzinny wypad do Wiednia. My z Erlangen samochodem, mama z młodym polskim busem z Częstochowy. I tak spotkaliśmy się w sobotni poranek w stolicy Austrii.
Zaczęliśmy zwiedzanie w samym centrum miasta – Stephansplatz z gotycką katedrą św. Szczepana. Jak się dowiedziałam, pośród wielu wydarzeń z nią związanych, jednym był ślub, a później pogrzeb Wolfganga Amadeusza Mozarta. Wnętrze podziwiać można tylko z przedsionka – reszta zarezerwowana jest dla uczestników nabożeństw. Wielbiciele wspinaczki (tej po schodach) mogą wspiąć się na jedną z wież kościoła i podziwiać panoramę Wiednia (przez szyby niestety..).
Chwila dalszego planowania i nasze drogi się rozeszły, podczas gdy reszta gromady podążyła do kolejnej świątyni, ja odwiedziłam muzeum Mozarta, znajdujące się w jego ostatnim wiedeńskim mieszkaniu, nieopodal katedry św. Szczepana. Nie ma w nim za dużo rekwizytów, ale w cenie biletu otrzymuje się audio-przewodnik. Chodzi się więc po wnętrzach jego apartamentów i słucha o ostatnich latach jego sławy, kariery i trwonionego majątku. Zdecydowanie dla klasykofilów, reszta może się nudzić.
W Hofburgu, wiedeńskim pałacu, zastaliśmy pierwszy tego dnia festyn – ten miał na celu promocję zdrowego trybu życia. Wciąż jednak słońce przeplatało się z deszczem, więc zamiast zostać tam dłużej, udaliśmy się do hotelu podreperować siły na wieczór.
Wieczorem bowiem to co tygryski lubią najbardziej. Najpierw lokalny festyn – snopki, piwo, buły z kawałami mięsa i ludzie w ludowych strojach. Szkoda, że w Polsce takie imprezy nie są popularne – chętnie wskoczyłabym w jakieś ludowe wdzianko od czasu do czasu.
Cały festyn odbywał się tuż przy parku rozrywki Prater – królestwa rollercoasterów, karuzel i samochodzików. Wszystkie dzieci – te najmłodsze (mój brat), te średnie (ja i Maciek) i te ciut większe też (moja mama) nie odmówiły rozrywki. Nie było czasu robić zdjęć, poniżej tylko karuzela (podobno najwyższa krzesełkowa na świecie), którą wzięliśmy na rozgrzewkę.
Kończąc dzień sznyclem po wiedeńsku i lokalnym piwem wróciliśmy do hotelu.
Niedziela przywitała nas słońcem, dlatego też ponad połowę czasu pozostałego do powrotu, spędziliśmy w ogrodach zamku Schonbrunn. Zamiast kwitnąć w kolejce po bilety i na zwiedzanie (czas oczekiwania 1,5h..) w ogrodach chwytaliśmy wrześniowe promienie, podziwiając cały kompleks.
Tuż przed odjazdem nie mogliśmy odmówić sobie kolejnej kulinarnej wspaniałości rodem z Wiednia – tort Sachera. Receptura pochodząca z kuchni hotelu Sacher – czekoladowe szaleństwo przekładane marmoladą morelową. Ślinka cieknie od patrzenia na zdjęcia.
Na koniec osobliwa toaleta, w której swe potrzeby można załatwiać w rytmie walca i już trzeba było wracać do Erlangen, dokończyć szkolenie, by kilka dni później wsiąść w samolot wiodący na singapurską ziemię. Wiedeń jak najbardziej nadaje się na weekendowy wypad, ale ja czułam niedosyt. Chciałoby się zostać tam dłużej i poczuć klimat tego miasta.
Ale tutaj czekało już nowe mieszkanie, słońce i temperatura wyższa o 15 stopni. Założona przeze mnie i Kasię, która tyle co przeprowadziła się do Singapuru, polska osada zaprasza niezmiennie o każdej porze roku :)