Nie odkryję Ameryki pisząc, że Singapur jest wyspą. Zdaje się, że wysp natura już taka, że nie występują pojedynczo. Do tej pory nie zastanawiałam się, czy oprócz Pulau Ubin i Sentosy, o których już kiedyś tu chyba wspominałam, są jeszcze inne wysepki dookoła do odwiedzenia. Przysłowiowy żabi skok na południe od głównej wyspy na której mieszkam, znajdują się mniejsze, przystosowane do słodkiego lenistwa – St. John, Sisters’, Pulau Hantu i Kusu Island.
Wybraliśmy tę ostatnią, na którą można przeprawić się łódką z Marina South Pier. Na pokładzie trzeba jednak siedzieć do końca. Ku naszej uciesze, większość ludzi (włącznie z ogromną ilością dzieci..) wysiadła przy pierwszym przybiciu do brzegu, czyli na wyspie St. John.
Nazwa Kusu Island jak i sama wyspa jest silnie związana z żółwiami. Możliwe, że wcale ich tam nie ma (my nie widzieliśmy), ale legenda głosi, że magiczny żółw zamienił się w tę wyspę, aby uratować dwóch rybaków, których łódź zaczęła tonąć. Jest plaża, woda, palmy, widok na Singapur i niezliczoną ilość statków towarowych. I chociaż pogoda nie rozpieszczała to udało nam się popływać i zrobić mały piknik.
Jest też chińska świątynia.
Pogoda nie dawała za wygraną, w mgnieniu oka przykrywając Marinę Bay.
Czas do domu. Kolejne podejście do południowych wysepek Singapuru (zapewne na St. John) niebawem.