Tak się złożyło, że o powrocie do Polski na Święta nie było mowy. Jakkolwiek jest się religijnym lub nie, Boże Narodzenie to przede wszystkim tradycja. Choinka, zima, opłatek, 3 dni jedzenia, rodzinka i prezenty. Człowiek to docenia i zauważa, kiedy nie może w tym uczestniczyć. Na tym końcu świata pogoda ułatwia trochę przejść ten czas. Najzwyczajniej w świecie, przy temperaturze +30 na dworze nie czuje się atmosfery świąt. Nie licząc klimatyzowanych sklepów, w których leci Last Christmas (na przemian z Gangam Style..).
Co by jednak w samotności nie siedzieć w domu, dołączyłam do znajomych, którzy planowali wypad do Tajlandii. Niecałe 5 dni odpoczynku wydawało się dobrą opcją na przetrwanie świątecznego okresu.
Tajlandia sama w sobie drogim krajem absolutnie nie jest, z Singapuru można złapać tam tanie loty z AirAsią albo Tigerem, a od kilku lat Polakom wiza jest tam niepotrzebna. Nam udało się znaleźć najtańsze połączenie w opcji: nocnym autobusem do Kuala Lumpur w Malezji, przesiadka na samolot do Tajlandii, z powrotem już bezpośrednio do Singapuru. Wyruszaliśmy w czwartek w nocy, więc po pracy chwila do domu, żeby się dopakować i ahoj przygodo! W międzyczasie doszły do Nas wieści, że znajomi, którzy wyruszyli tą samą trasą dzień wcześniej spóźnili się na samolot, bo kierowca wysadził ich nie na tym lotnisku (Kuala Lumpur ma ich przynajmniej dwa..). Myślę, że nasz kierowca miał nas przez tę historię dosyć, kiedy milion razy upewnialiśmy się, że zawiezie nas na dobre lotnisko. Nie mniej jednak udało się bez problemu i w piątek rano byliśmy w Krabi.
Krabi to prowincja jakich wiele w Tajlandii. Nie sposób nazwać tego miastem, bo owszem jest jakaś główna ulica ze sklepami itd ale wiele miejsc nazywanych wciąż jako Krabi nie ma nawet dobrej drogi dojazdowej. Wszędzie trzeba poruszać się tuk-tukami (takie taksówki, wyglądające jak zadaszone pick-upy), a nawet kierowcy się gubią albo potrafią wysadzić Cię gdzieś mówiąc, że do celu trzeba przejść ileśtam lasem albo plażą. Tak też było w naszym przypadku, bo okazało się, że nasz ośrodek nie ma drogi dojazdowej.. Więc na dzień dobry czekał nas 20 minutowy spacer z plecakami po plaży w pełnym słońcu.. W końcu znaleźliśmy nasz J2B, ośrodek tuż przy brzegu. I chociaż domki na plaży brzmią jak łaaaaał, to szału to nie robi, kiedy okazuje się, że ciepłej wody pod prysznicem nie ma, prąd jest tylko od 19.00 do 6.00, także zapomnij o klimatyzacji czy wentylatorze, Internet jest jak zawieje, a do miasta kawał drogi. Nie mniej jednak – keep smiling, miało być tanio to jest :)

Tajlandia, Krabi, recepcja naszego ośrodka
Gdy już udało nam się trochę odespać, a dla własnego bezpieczeństwa spałam pod siatką (chyba już wspominałam, że mam alergię na jad owadów?)..

Tajlandia, Krabi, żywcem mnie nie wezmą!
.. ruszyliśmy na miasto. No właśnie. Jak tu się wydostać? Idziemy wzdłuż plaży, hmm.. kawałek dalej coś co wygląda jak zatoka, z miastem po drugiej stronie, to chyba obejdziemy? Podpływa do nas jednak łajba i łamanym angielskim słyszymy, że tam przejścia nie ma, tzn jest, ale jakieś 5km dalej, mostu nie ma, trzeba przepłynąć na drugą stronę, albo taksówką na około. Odpaliliśmy więc trochę lokalnych Bahtów i pan przewiózł nas na drugą stronę. Oczywiście pierwsza naczelna zasada, aby nie wyjść na gbura – trzeba się targować. Wszędzie gdzie nie ma kas fiskalnych, a nawet czasem i tam.
Pierwsze kroki po drugiej stronie i historia daje o sobie znać, bo to właśnie tutaj w grudniu 2004 roku uderzyło tsunami..

Tajlandia, Krabi, droga ewakuacyjna na wypadek tsunami
Elektryczność raz jest raz nie ma, nasz domek miał ją z własnego agregatu.

Tajlandia, Krabi, mistrzowie elektryki
Swoją drogą któregoś dnia wprowadziła się do domku obok para z Rosji. 1. w nocy, a za moim pokojem coś strasznie bzyczy, jakby przepięcia elektryczne szły. Mówię do Nataly, z którą dzieliłam pokój, że chyba coś jest nie tak, w każdym razie ja nie mogę przez to zasnąć. Wstała więc i obudziła chłopaków w pokoju obok, a kiedy oświetlenie ośrodka zaczęło mrugać, stwierdzili, że nie ma co czekać, tylko trzeba zawiadomić właściciela, który mieszkał po drugiej stronie recepcji. Ten momentalnie wyłączył zasilanie w całym ośrodku i ciemność zapadła. Nie ma świateł z ośrodków obok, bo ciemny las je zasłania. Miasta nie widać, tylko księżyc świeci. Ciemno wszędzie.
Co się okazało? Rosjanka włączyła jakieś przedpotopowe urządzenie elektryczne, które nie było dostosowane do napięcia sieci tutaj i prawie wysadziła wszystko w kosmos..
Wracając jednak do spaceru po Krabi to stragan po straganie sprzedają „markowe” wszystko, od RayBanów przez Conversy po gacie od CalvinaKleina i paski Gucciego. Są też stragany z jedzeniem, na których to w 30 stopniowym upale można kupić pieczone ryby czy kurczaki, od których mój europejski żołądek na pewno z miejsca górnym lub dolnym ujściem powiedziałby, co o tym myśli. Można też zjeść w swojskim McDonaldsie, a czasem jedzenie patrzy na Ciebie z talerza.

Tajlandia, Krabi, może rybkę?

Tajlandia, Krabi, McDonalds po tajsku

Tajlandia, Krabi, siema!
Do Tajlandii wybraliśmy się dość sporą zbieraniną znajomych i ich znajomych, było nas 11 osób co znacznie ułatwia takie wypady, kiedy trzeba zarezerwować łódź albo jakąś wyprawę (przede wszystkim cenowo ułatwia). Na następny dzień zaplanowaliśmy więc park linowy w lesie tropikalnym i quady.

Tajlandia, Krabi, park linowy

Tajlandia, Krabi, dżungla
Przyznaję, że nasze zasiedziałe za komputerami organizmy dostały niezły wycisk, a ja zaliczyłam nawet kąpiel w rzece z tym quadem, bo mi się noga z hamulca ześlizgnęła.. Siniaków i obtarć przybyło, ale zadowoleni jak dzieci wróciliśmy wieczorem na ‚naszą’ plażę dać się pokąsać komarom..
Kolejny dzień poświęciliśmy na nurkowanie. Wśród nas tylko jedna osoba miała licencję na nurkowanie z butlą, reszta musiała zadowolić się maskami z rurką. Od kumpla z pracy pożyczyłam aparat do zdjęć podwodnych.

Tajlandia, Krabi, ryba w wodzie

Tajlandia, Krabi, meduza atakowana przez ryby
Woda była dość przejrzysta, nurkowaliśmy wśród skał, których wszędzie pełno, nawet na środku morza. Zabawy co nie miara, dopóki nie pojawiły się meduzy. I nie tylko te różowe, którą widzicie na zdjęciu. Było pełno małych, praktycznie niewidocznych meduz, które parząc co jakiś czas (uczucie jak wbicie kilkunastu igieł w jedno miejsce) psuły zabawę. Ja oczywiście muszę być wyjątkowa, więc jedna taka niewidzialna oparzyła mi.. usta. Z wargą jak po botoksie odechciało mi się dalszego nurkowania w drugim miejscu, gdzie pojawiły się duże, różowe meduzy.
Dzień później, okazało się że nasze nurkowanie z maską było trochę stratą pieniędzy. Wynajęliśmy sobie speedboat, która pruła prze wodę jak żyleta, przyprawiając co-niektórych o zaczątki choroby morskiej (nikt nie mógł zrozumieć z czego ja się tak cały czas cieszę, skoro buja góra-dół i na boki, aż się woda wlewa na pokład. Mój błędnik jest po prostu nieczuły na coś takiego, a nawet więcej – podobnie jak rollercoastery, taka zabawa wyzwala u mnie morze endorfin ;) ) Naszym celem była Phi Phi Island (tak przy okazji to podobno na tej wyspie był kiedyś kręcony film z Leonardo DiCaprio). Po drodze jednak zatrzymywaliśmy się kilka razy, najpierw na pięknie piaszczystej plaży, z której od razu zrezygnowaliśmy jak okazało się, że jest częścią parku narodowego i trzeba płacić. I tutaj rada praktyczna: jak wytłumaczyć sternikowi tej łajby, że chcemy darmową plażę? Im mnie słów tym lepiej, zawiłe sentencje po angielsku nie sprawdzą się, a zwykłe ” NO MONEY” trafia od razu!
Popłynęliśmy więc najpierw na małą plażę, gdzie było pełno żywych muszli – to co w tych muszlach żyło czasem nawet przebiegło Ci po stopie! Na pokładzie znalazło się całkiem sporo masek z rurką, więc mogliśmy ponurkować, a woda była dużo czystsza niż poprzedniego dnia. Później oglądaliśmy mieszkanie (?) urządzone w skałach na środku morza – XXI wiek, nawet panele słoneczne! Wyspa małp..

Tajlandia, wyspa Phi Phi, Monkey Beach, małpa z małpiątkiem

Tajlandia, wyspa Phi Phi, Monkey Beach, jakiś problem?
.. i na koniec docelowa wyspa, na której byliśmy w sumie tylko chwilę, udało nam się jednak zjeść obiad w miejscu, które całkiem niedawno było zmiecione z powierzchni ziemi.

Tajlandia, wyspa Phi Phi, podziękowanie za pomoc po tsunami

Tajlandia, wyspa Phi Phi, co autor miał na myśli?!
Był to dzień wigilijny, więc wieczorem wybraliśmy się do miasta na tajski masaż i kolację. A kiedy wy zajadaliście się karpiem i makowcem to mi przyszło jeść ryż z owocami morza.. Wcześniej jednak postanowiliśmy w wodzie poczuć trochę atmosfery świąt.

Tajlandia, Krabi, święta!
I chociaż wróciłam posiniaczona od quada, parku linowego i wdrapywania się na łódkę, pokąsana przez komary i cholera wie co jeszcze i poparzona przez meduzy to były to całkiem udane święta.
Takie wyjazdy dobrze jest organizować w dużej grupie i chociaż ja wolę zwykle kameralne grona, to nie sprzyjają one niskim kosztom. A tak zawsze chętniej zjeżdżali nam z ceny, bo stracić 11 klientów to trochę kiepsko ;) I to co z Polski zawsze wydaje się jakimś drogim luksusem – wakacje pod palmami, wcale aż tak drogie nie jest, myślę że koszty lokalne mogły być nawet niższe niż ceny nad pięknym, polskim morzem. Różnica tylko taka, że z Singapuru jest bliżej, bo z Polski bilet to już inna historia.

Tajlandia, Krabi, sąsiedni ośrodek

Tajlandia, Krabi, zachód słońca

Tajlandia, Krabi, świąteczna atmosfera

Tajlandia, Krabi, skały

Tajlandia, Krabi, muszelki!
A licencję na nurkowanie z butlą to ja jeszcze zrobię!
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…