Sentosa, singapurska wyspa rozrywki już się pojawiała na tym blogu. Zwykle jechałam na nią w jakimś konkretnym celu, nie żeby po prostu „się przejść”. Dlatego jednego wieczoru, gdy skończyłam pracę, pojechaliśmy eksplorować darmowe zakątki wyspy. Na samym południu znajdują się plaże (obstawiam, że sztucznie usypane). Z jednej z nich można mostkiem udać się na mikro wysepkę (deklarowaną jako najbardziej wysunięty na południe ląd połączoną z kontynentem azjatyckim), gdzie wieczorem praktycznie nie było ludzi. Wszystko – roślinność, światła, budynki i sam mostek – jest zaprojektowane by wzbudzać wielkie łaaaaaał i dać namiastkę bajkowości rajskiej wyspy.
Spacerkiem na północ odwiedziliśmy figurę Merliona, lwa, który jest symbolem Singapuru. Kilka takich posągów znajduje się rozsianych po całym kraju, ale wierzcie mi, po ponad półtorej roku od przeprowadzki – widziałam ją pierwszy raz :)
Na koniec, w północnej części wyspy, postanowiliśmy poczekać na show z fontannami. Już kiedyś opisywałam tu inne darmowe show odbywające się na Sentosie – Crane Dance. Notabene jeszcze kilka tygodni wstecz Crane Dance zaliczył awarię i chyba wciąż nie wznowili pokazów.
Lake of Dreams to spora fontanna znajdująca się w centralnej części deptaku. Jak to zwykle przy okazji takich show bywa: woda, muzyka, światła i ogień, robią wrażenie. W przypadku Lake of Dreams frajda trwa zdecydowanie za krótko, może 3-4 minuty są ciekawe, ale reszta wydaje się być uboga i niedopracowana. Potwierdzam zdecydowanie to co można przeczytać w Internetach – można zerknąć, jeśli akurat jest się w okolicy o 21.30, ale absolutnie nie ma po co specjalnie się wybierać. Poniżej ta najciekawsza część.
Po kilku dniach wzmożonej eksploracji kraju, przyszedł czas na upragniony urlop. Tygodniowe wakacje, z dala od Singapuru, ze wspaniałym towarzyszem, były zdecydowanie tym, czego potrzeba, aby odpocząć od pracy i, bądź co bądź uciążliwej, duchoty i gorąca, wzmagającej się z każdym kolejnym dniem nadchodzącej pory suchej. O tym jednak następnym razem.