rybki

esy-floresy, fantasmagorie – Indonezja, wyspa Flores: akt I

Wycieczka na Dzień Kobiet? Czemu nie! Tym bardziej, jeśli w podróż zabrać można najważniejszą kobietę na świecie – mamę! Wracając do Singapuru po urlopie w Polsce, zapakowałam ją ze sobą w samolot, by po kilku dniach polecieć jeszcze dalej. Kiedyś to ona z tatą pokazywali mi świat, ten bardziej lokalny, bo zagraniczne wojaże były po za naszym zasięgiem. Ziarnko ciekawości i radość z odkrywania zostały jednak zasiane. Cieszę się, że teraz to ja mogę pokazać jej te odleglejsze zakątki.

Flores_I_01_50_size_watermark

Singapur, płyta lotniska Changi, lecimy nie śpimy!

Wyspa Singapur „graniczy” z dwoma państwami: od północy z Malezją i od południa z Indonezją. Z tą pierwszą połączona jest dwoma mostami, co zdecydowanie ułatwia podróżowanie, a im więcej Malezji poznałam, tym chętniej i łatwiej było mi planować kolejne krótkie eskapady właśnie tam. Kilka lat temu, Indonezja witała podróżnych z polskim paszportem koniecznością opłacenia wizy. Co prawda można było ją załatwić od ręki na lotnisku, ale to zawsze dodatkowy wydatek, który w moim przypadku działał chyba na niekorzyść Indonezji. Wizy już nie ma, dlatego nadszedł czas „nadrobić zaległości” u południowego sąsiada.

Wybór padł na wyspę Flores, bo.. znów zobaczyłam jedno zdjęcie w otchłani Internetu. Tak jak tęczowe góry (o których pisałam tutaj) zadecydowały o wyjeździe do Chin, tak trójkolorowe jeziora w kraterach wulkanu Kelimutu zainspirowały do odwiedzenia tej indonezyjskiej wyspy. Większość turystów wybiera zachodni kraniec wyspy, lądując w Labuan Bajo i zatrzymując się w pobliskich ośrodkach, za główny cel obierając pobliską wyspę Komodo, zamieszkaną przez warany z Komodo, zwane smokami.

Mi jak zwykle nie po drodze z tłumami, a na te największe na świecie jaszczurki jeszcze przyjdzie czas, dlatego z przesiadką na Bali, wylądowałyśmy w Maumere – małej mieścinie w północno-środkowej części wyspy.

Flores_I_02_50_size_watermark

nad Indonezją, wulkan

Na balijskim lotnisku w Denpasar, terminal międzynarodowy i krajowy są od siebie dość oddalone, polecam zaplanować odpowiednią ilość czasu na przesiadkę, bo samymi korytarzami idzie się dobre 10-15 minut (są co prawda lotniskowe samochodziki, pewnie można załatwić sobie podwózkę). Nam wystarczyło czasu na kawę i śniadanie – Martabak Manis czyli nadziewane naleśniki na słodko, z.. tartym żółtym serem i posypką czekoladową.

Flores_I_03_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Bali, lotnisko Denpasar, Martabak Manis

Obecnie tylko 4 linie lotnicze obsługują małymi samolotami lotnisko Frans Xavier Seda Airport. Wysiada się wprost na płytę i spaceruje do terminala.

Flores_I_04_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, płyta lotniska w Maumere

 

Flores_I_05_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, płyta lotniska w Maumere, budynek lotniska

Zatrzymałyśmy się w ośrodku tuż nad brzegiem morza, z dala od miasta, którego ostatecznie nie było nam dane zobaczyć inaczej niż przez szybę samochodu. Amrita Maumere Resort to dokładnie taka sielanka, jakiej było nam potrzeba. Dotarłyśmy w sumie tuż przed sezonem, gości było niewiele, plaża pusta, pomocna obsługa i pyszne jedzenie! Od tego ostatniego zaczęłyśmy, bo przywitały nas strugi deszczu – ostatnie podrygi monsunu. Teh tarik do picia, gulai ayam hijau, rendang i micha ryżu, a później zębata ikan panggang.

Flores_I_06_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, teh tarik dla ochłody

 

Flores_I_07_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, omniom mniom mniom!

 

Flores_I_08_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, kto tu kogo będzie gryzł?!

W międzyczasie wpadli nas przywitać lokalni mieszkańcy.

Flores_I_09_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, witajcie w moich skromnych progach!

Na tarasie chatki w tropikalnym lesie, skąd słychać szum morza, opady pomogły nam odpocząć i zaplanować następny dzień, a właściwie to noc. Wschód słońca ze szczytu Kelimutu rozpoczynał się krótko przed 6:00, aby dojechać na czas i wspiąć się na górę, trzeba wyjechać już o 1:15. Jak w wielu miejscach Azji południowo-wschodniej, także tutaj, ciężko uświadczyć biuro wycieczek po okolicy i samemu coś zaplanować. Może w mieście była jakaś wypożyczalnia samochodów lub skuterów, ale ja bym się sama na indonezyjskie drogi w dzień nie wypuściła, a co dopiero w nocy. Przyjechał po nas Jef, najzwyklejszy właściciel samochodu, będący krewnym lub znajomym królika, czyli właściciela ośrodka, który pomógł nam wszystko zorganizować.

Niecałe 120km do podnóża wulkanu to praktycznie 4h jazdy – indonezyjskie drogi nie pozwalają rozwijać wysokich prędkości. Wiele jezdni za miastem jest nieoświetlonych, a ich krętość może przyprawić o mdłości nawet bez choroby lokomocyjnej i zmrużenie oka po drodze jest praktycznie niemożliwe. Dotarłyśmy na miejsce krótko po 5:00. Bilet do Parku Narodowego Kelimutu od poniedziałku do soboty to 150 tys rupii (~40 PLN, ~14 SGD) od osoby (w niedzielę jest podobno drożej), dodatkowo 10 tys rupii (~2,6 PLN, ~1 SGD) za parking.

Samo podejście jest dosyć łagodne i zajmuje góra pół godziny, jeśli nie pomyli się drogi. Z parkingu poszłyśmy schodami po lewej stronie, aż do tablicy pamiątkowej Parku. Tutaj zasugerowałyśmy się ludźmi i poszłyśmy w prawo, jednak droga prowadziła chyba z powrotem na parking, w każdym razie po chwili zawróciłyśmy, gdyż cały czas szło się w dół. Zatem pod tablicą również w lewo i na sam szczyt już prosto (prosto w górę). Byłyśmy idealnie, słońce właśnie wysuwało pierwsze promienie nad powierzchnię. Magia w najczystszej postaci.

Flores_I_10_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, wschód słońca nad dwoma jeziorami wulkanu Kelimutu: Tiwu Ata Polo (Bewitched or Enchanted Lake – Zaczarowane Jezioro) i Tiwu Ko’o Fai Nuwa Muri (Lake of Young Men and Maidens – Jezioro Młodych Mężczyzn i Dziewic)

 

Flores_I_11_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, wschód słońca nad wulkanem Kelimutu

Na szczycie można napić się kawy sprzedawanej przez lokalnych mieszkańców za 10 tys rupii (~2,6 PLN, ~1 SGD) od szklanki. Mama potwierdza, że na otwarcie oczu jak znalazł!

Flores_I_12_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, dwa jeziora wulkanu Kelimutu: Tiwu Ko’o Fai Nuwa Muri (Lake of Young Men and Maidens – Jezioro Młodych Mężczyzn i Dziewic) i Tiwu Ata Polo (Bewitched or Enchanted Lake – Zaczarowane Jezioro)

Jeziora znajdują się po różnych stronach szczytu, dlatego ująć je razem na zdjęciu można tylko z powietrza. Niestety nie udało nam się zaobserwować różnicy w kolorach, Tiwu Ko’o Fai Nuwa Muri (Lake of Young Men and Maidens – Jezioro Młodych Mężczyzn i Dziewic) i Tiwu Ata Polo (Bewitched or Enchanted Lake – Zaczarowane Jezioro) wyglądały całkiem podobnie, zaś Tiwu Ata Bupu (Lake of Old People – Jezioro Starych Ludzi) pokryła gęsta mgła, na której tworzyły się małe tęcze. Fenomen zmiany kolorów wody przypisuje się reakcjom redoks (chemia się kłania, czyżby szkoła miała się jednak przydać w dorosłym życiu?), którym płynna zawartość jezior ulega w zależności od stężenia wód opadowych i gazów wulkanicznych. Niezależność tego procesu w każdym z jezior przypisywana jest unikalnemu połączeniu z wnętrzem tego aktywnego (!) wulkanu, skutkując różnicami kolorystycznymi w tym samym czasie.

Flores_I_13_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, jezioro wulkanu Kelimutu: Tiwu Ata Bupu (Lake of Old People – Jezioro Starych Ludzi)

 

Flores_I_14_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, dwa jeziora wulkanu Kelimutu: Tiwu Ata Polo (Bewitched or Enchanted Lake – Zaczarowane Jezioro) i Tiwu Ko’o Fai Nuwa Muri (Lake of Young Men and Maidens – Jezioro Młodych Mężczyzn i Dziewic)

Chociaż nie udało się zaobserwować różnych kolorów, rozczarowania nie było, malownicze widoki są wspaniałością samą w sobie. Można cieszyć się nimi także po ruszeniu z parkingu – okolica pełna jest tarasów ryżowych.

Flores_I_15_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, droga na szczyt wulkanu Kelimutu

 

Flores_I_16_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, szałas w drodze na szczyt wulkanu Kelimutu

 

Flores_I_17_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, tarasy ryżowe nieopodal wulkanu Kelimutu

 

Flores_I_18_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, pola ryżowe nieopodal wulkanu Kelimutu

Nasz plan był bardzo prosty: wschód słońca na Kelimutu, a w drodze powrotnej niech kierowca zatrzyma się, jeśli jest coś godnego zobaczenia. Jef miał jednak zaplanowane dla nas całkiem nieprzypadkowe atrakcje i każdy postój miał w sobie element zaskoczenia. 2 godziny drogi na południowy wschód znajduje się bajkowa plaża Koka Beach, z bielutkim piaskiem, palmami i błękitną wodą, niczym z katalogów biur podróży. Niestety, tuż po skręcie z głównej drogi wylądowaliśmy w wielkich kałużach. Kierowca zatrzymał się, wziął skuter od jakiegoś nastolatka przy drodze (czy się znali, nie wiem) pojechał dalej i po chwili wrócił ze złą wiadomością: droga po porze deszczowej wciąż jest nieprzejezdna, może na nas poczekać, ale to 1,5km pieszo w jedną stronę. Mając piękną plażę przy ośrodku, darowałyśmy sobie spacer po kałużach.

Jef znalazł dla nas jednak alternatywę nieopodal. Z jakiegoś powodu wiele źródeł stosuje wymiennie nazwę plaży Koka i Paga. Jednak Paga Beach znajduje się bardziej na wschód. Dzięki uprzejmości właściciela prywatnej kwatery Inna’s Homestay, kuzyna Jefa, mogłyśmy skorzystać z „ich” plaży (plaża nie jest chyba prywatna, ale zejścia do niej są głównie przez prywatne posesje). Piasek nie jest bielutki, a w połowie plaży robi się czarny. Nie przypomina mułu, w dodatku zawiera całe mnóstwo drobinek odbijających światło niczym diamenty, hipnotyzująco.

Flores_I_19_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, plaża Paga, mieniący się, czarny piasek

Zrelaksowane pływaniem i spacerem po plaży z radością powitałyśmy pytanie czy chcemy zjeść obiad. Przytakując, że ryba może być, widziałyśmy już plecy kuzyna Jefa, który schodził na plażę i krzyczał coś w stronę łódki.

Flores_I_20_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, plaża Paga, połów ryb

Po chwili przypłynął z niej młody chłopak z rybami, które w całości trafiły w zaciskane, grillowe kratki, wprost nad betonowe palenisko, opalane kokosowymi łupinami. Nie wiem czy da się sprawić, aby ryba była jeszcze bardziej świeża.

Flores_I_21_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, plaża Paga, grillo-ognisko w kilka minut

 

Flores_I_22_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, plaża Paga, opiekane w całości ryby

Z ryżem i chilli wyszło pysznie! Na stole pojawiła się też nieoznakowana butelka. Moke (alternatywna nazwa w internetach to Tuak) zostało nam przedstawione jako tradycyjne wino palmowe z Flores, ale procentowo bliżej mu było do domowej roboty bimbru! Okazuje się, że ten alkohol jest szczególny dla mieszkańców wyspy, a jego serwowanie jest wyrazem gościnności i przyjaźni. Nie sposób było odmówić, byłyśmy z resztą ciekawe smaku, jednak dwa łyki ciepłego trunku w pełnym słońcu wystarczyły. Nasze żołądki przyjęły je bez późniejszych ekscesów, wzrok nie ucierpiał, a nasi gospodarze byli zadowoleni. O walorach smakowych ciężko mi cokolwiek powiedzieć, podobno nie one się liczą, a gdzie i z kim się pije.

Z pewnym niepokojem obserwowałyśmy jednak jak półlitrowa butelka znika w równym tempie pomiędzy naszym kierowcą a jego kuzynem. „Piłeś – nie jedź” chyba jest tutaj obce.

Jeszcze obowiązkowe zdjęcia z moją mamą, bo blond włosy to +150 do atrakcyjności i ruszaliśmy w dalszą drogę. O tym jednak w drugiej części.

Flores_I_23_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, plaża Paga, nie ma to jak zdjęcie z blondyną!

 

Flores_I_24_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, widok z wulkanu Kelimutu

wiosenny wiatr zmian – Malezja, wyspa Tioman

Na kolejny wypad do Malezji nie musiałam długo czekać. Kierunek ten wybierałam z wielu powodów, a jednym z nich są koszty. Długi weekend w tym, sąsiednim dla Singapuru, kraju można spędzić bardzo miło, nie nadwyrężając portfela. Nawet w tak gorącym okresie, jakim jest Wielkanoc.

Postanowiliśmy pobyczyć się nad wodą, z lekkim, łatwym i przyjemnym dojazdem. W takim przypadku, najczęściej obieranym kierunkiem jest wyspa Tioman – przystań w Mersing, z której można się tam dostać promem, znajduje się jedyne 155km od centrum Singapuru. Chociaż wydaje się to niewiele, zdaliśmy sobie sprawę, że dostępne środki komunikacji publicznej nie są zsynchronizowane z godzinami wypływu promów. Zarówno autobus z Singapuru, jak i z Johor Bahru (pierwsze miasto za granicą z Malezją), które pierwotnie zarezerwowaliśmy, z dużym prawdopodobieństwem dotarłyby na przystań już po odpływie naszego promu. Ostatnią możliwością wydawała się taksówka po malezyjskiej stronie – powinno wyjść góra 200 MYR (~180 PLN, ~66 SGD) czyli nie tak źle, patrząc na pokonywany dystans.

Bladym świtem ruszyliśmy miejskim autobusem w stronę przejścia granicznego, jednak mimo nieludzko porannej pory, utknęliśmy w ogromnym korku. Multum samochodów, motorów i autobuso-autokarów zmierzał w tym samym kierunku co my. Na szczęście kierowca zlitował się nad pasażerami, otworzył drzwi i ostatnie 500 metrów mogliśmy przyspieszyć pieszo.

Kolejki do paszportów po jednej stronie, kolejka do autobusu przerzucającego przez most, aby utknąć w kolejce do odprawy po drugiej stronie i „już” byliśmy. W kwietniu 2017 roku Uber wciąż działał na drogach Azji Południowo-Wschodniej (później został sprzedany prężniej rozwijającej się firmie Grab) i udało nam się złapać kierowcę, który za 149 MYR (~49 SGD, ~135 PLN) zawiózł nas wprost na przystań.

Bilety na prom (70MYR (~63 PLN, ~23 SGD) od osoby w dwie strony) zostały zorganizowane przez nasz ośrodek wczasowy (wg. Google Translate taka jest oficjalna przekładnia angielskiego słowa „Resort”). Pozostało tylko gdzieś w tym dzikim tłumie znaleźć pana Agusa, który je dla nas ogarnął. Mimo ciszy w telefonie udało nam się jednak połączyć. Jeszcze tylko zapłacić podwójny podatek konserwacyjny (conservation fee) (opłata klimatyczna?) w budce na środku przystani: 20 MYR (~6.6 SGD, ~18 PLN) od osoby za wstęp do Johor National Parks i 30 MYR (~27 PLN, ~9.9 SGD) od osoby za wstęp do Marine Park of Malaysia, i można było się cisnąć w małej poczekalni.

Malezja, Mersing, kasa opłat na przystani

Malezja, wyspa Tioman, wakacje!

Malezja, wyspa Tioman

Półtorej godziny na wodzie zleciało ekspresem, ale po dobiciu do brzegu nie byliśmy jeszcze na miejscu. Ogromna ilość ośrodków i hoteli znajduje się po tej samej stronie co główna przystań. My jednak postawiliśmy na Juara Rompin Resort po drugiej stronie wyspy, określanej bardziej jak backpakerska. Wskoczyliśmy przed podstawionego przez ośrodek jeepa i pokonując górki i pagórki przechodzące przez środek wyspy, dotarliśmy na miejsce.

Malezja, wyspa Tioman, domek z widokiem na koparkę!

Nasza chatka przy plaży, nie miała może spektakularnego widoku – właściwie to mieliśmy widok na koparkę, ale cisza i spokój dookoła. W okolicy było właściwie nic – dżungla, plaża, woda, kilka chatek ośrodka i ubita droga, którą sporadycznie coś przejeżdżało – raj! Turystów też nie było zbyt wielu, bo sezon tak właściwie jeszcze się nie rozpoczął, pora deszczowa odpuściła dopiero chwilę wcześniej. Nam pogoda wybitnie się udała.

Powitano nas królewskim obiadem w zadaszonej stołówce przy plaży, a posileni żwawo ruszyliśmy się.. relaksować. Plaża, woda, leżak, książka, słońce, spacerowanie brzegiem – nuda, panie nuda, aż do samego zachodu słońca! Tak bardzo potrzebny i wyczekiwany odpoczynek! Wiosenny wiatr zmian zawiał szczególnie mocno wieczorem – kończyliśmy dzień w pozytywnych nastrojach: eksplozją radości i wiarą w świetlaną przyszłość :)

Malezja, wyspa Tioman, wyżerka!

Malezja, wyspa Tioman, dzikie tłumy na plaży, jak tu się relaksować?!

Malezja, wyspa Tioman, cuda natury

Cóż robić kolejnego dnia? Ja nie z tych, którzy plażing zniosą dwa dni pod rząd, na szczęście w cenie ośrodka mieliśmy kilkugodzinną wycieczkę na nurkowanie z maską. Śledzenie rybek, żółwie i gdzieniegdzie wciąż kolorowych, koralowców dostarczyło wrażeń jak nigdzie indziej. Zrozumieliśmy jak bardzo natura została uszkodzona przez człowieka w poprzednich lokalizacjach naszych wodnych wypadów, a tutaj przecież też nie było idealnie. Oprócz kilku miejsc do wskoczenia do wody, odwiedziliśmy też inne plaże na wyspie.

Malezja, wyspa Tioman, koralowce i inne cuda natury podwodnej

Malezja, wyspa Tioman, sielanka

Malezja, wyspa Tioman, woda jak w wannie – czysta i ciepła

Malezja, wyspa Tioman, Wonder Woman 20kg później

Dobrze podpieczeni na dorodny, pomidorowo-parówkowy kolor wróciliśmy późnym popołudniem do ośrodka, wypożyczyliśmy rowery (5 MYR (~1.6SGD, ~4,5 PLN) za godzinę) i ruszyliśmy w poszukiwaniu ochłody w pobliskim wodospadzie. Coś nam jednak nie poszło i nie znaleźliśmy prowadzącej do niego ścieżki, pocieszyliśmy się więc piwem i lodami w pobliskiej restauracji przy plaży.

Malezja, wyspa Tioman, jedziemy!

Malezja, wyspa Tioman, pasikonik? Pasikoń chyba!

Malezja, wyspa Tioman

Malezja, wyspa Tioman, krabiątko

Gdy wróciliśmy, nasza wieczorna uczta już się szykowała. Wyszły nam praktycznie wczasy all-inkluziv, bo grill z nieskończoną ilością ryb i owoców morza, również był wliczony w niewygórowaną cenę jaką zapłaciliśmy za pobyt (taniej niż nad polskim morzem!). I chociaż nie jestem wielką fanką morskich stworzeń, między innymi z uwagi na ogromny wysiłek, który trzeba włożyć w dotarcie do niewielkich, zjadliwych części tych żyjątek, tak tutaj jedliśmy świeżutkie ryby, kraby i krewetki bez opamiętania.

Malezja, wyspa Tioman, niezapomniany widok

Malezja, wyspa Tioman

Malezja, wyspa Tioman, cześć, jestem Twoją kolacją!

Malezja, wyspa Tioman, dobranoc!

Nie mogliśmy uwierzyć, że trzeci i ostatni dzień naszego długiego weekendu właśnie się rozpoczął, kiedy przed świtem zadzwonił nieprzypadkowy budzik. Ambitnie postanowiła poćwiczyć fotografowanie wschodów słońca i jednocześnie nacieszyć się poranną ciszą z szumem morza w tle. Wszystko szło świetnie, a minuty płynęły błogo – nie mogłam tylko odkryć źródła delikatnych ukłuć, które czasem pojawiały się na mojej skórze. Nie widziałam latających komarów, ani innych stworzeń.

Malezja, wyspa Tioman, pobuuudka wstaaaać!

Malezja, wyspa Tioman, czasem po prostu pięknie wstać wcześniej

Zagadka wyjaśniła się kilka godzin później, gdy moje nogi i ręce pokryły się czerwonymi, twardymi i gorącymi plackami, z których centralnego punkcika sączyła się kleista ropa. Sandflies, w wolnym tłumaczeniu muchy piaskowe, które zachowują się trochę jak miniaturowe komary, są szczególnie aktywne nad ranem po deszczu, a jak nazwa wskazuje – ich naturalnym środowiskiem jest piasek. Zbyt zaaferowana i skupiona robieniem zdjęć, stojąc boso na środku plaży, którą w nocy uczciwie zrosiły opady, nie zdawałam sobie sprawy w co się pakuję. Na szczęście po kilku tygodniach (!) smarowania, zawijania i wsadzania rąk w d… duże kieszenie, żeby nie drapać – moja skóra wróciła do pierwotnego stanu.

Podróż powrotna była jednak gehenną, skóra swędziała niemożliwie, środek łagodzący ukąszenia skończył się po 2 godzinach. Na domiar złego, z wyspy na stały ląd wracały tłumy, a prom miał ogromne opóźnienia, przez które spóźniliśmy się na nasz autobus do Singapuru. Oczywiście wszystkie kolejne połączenia były już wyprzedane, właściwie we wszystkie kierunki. Uber w tej małej mieścinie nie łapał, a malezyjskie złotówy wyczuły swoją szansę i wołały 250 MYR za kurs do granicy.

W podobnej sytuacji znalazło się jednak więcej osób i wspólnymi siłami staraliśmy się coś zaradzić. Pomoc nadeszła od pana z okienka przewoźnika S&B Bus, który zorganizował nam busa (a właściwie dwa, w połowie drogi się mieliśmy zaplanowaną przesiadkę), który za 500 MYR (~164 SGD, ~453 PLN) zawiózł naszą 11 osobową gromadkę aż do samego Singapuru. Za to też uwielbiam Malezję i nierozerwalnie kojarzy mi się z Polską – jakkolwiek beznadziejna by się nie wydawała sytuacja, zawsze da się coś zachachmęcić i ogarnąć.

Chociaż starałam się jak zwykle wiernie opisać nasze małe i większe przygody to czasem łatwiej jest pokazać je w ruchu, rzućcie okiem na poniższy filmik – w roli głównej podwodna fauna i flora!

Kolejne dni spędziłam opatulona od szyi aż po same kostki, ale mimo nieciekawego zakończenia, wspominam ten wyjazd z ogromną radością i wyluzowaniem, a wspomnienia pozostaną niezapomniane!

Malezja, wyspa Tioman, pani nurek :)