tarasy ryżowe

esy-floresy, fantasmagorie – Indonezja, wyspa Flores: akt I

Wycieczka na Dzień Kobiet? Czemu nie! Tym bardziej, jeśli w podróż zabrać można najważniejszą kobietę na świecie – mamę! Wracając do Singapuru po urlopie w Polsce, zapakowałam ją ze sobą w samolot, by po kilku dniach polecieć jeszcze dalej. Kiedyś to ona z tatą pokazywali mi świat, ten bardziej lokalny, bo zagraniczne wojaże były po za naszym zasięgiem. Ziarnko ciekawości i radość z odkrywania zostały jednak zasiane. Cieszę się, że teraz to ja mogę pokazać jej te odleglejsze zakątki.

Flores_I_01_50_size_watermark

Singapur, płyta lotniska Changi, lecimy nie śpimy!

Wyspa Singapur „graniczy” z dwoma państwami: od północy z Malezją i od południa z Indonezją. Z tą pierwszą połączona jest dwoma mostami, co zdecydowanie ułatwia podróżowanie, a im więcej Malezji poznałam, tym chętniej i łatwiej było mi planować kolejne krótkie eskapady właśnie tam. Kilka lat temu, Indonezja witała podróżnych z polskim paszportem koniecznością opłacenia wizy. Co prawda można było ją załatwić od ręki na lotnisku, ale to zawsze dodatkowy wydatek, który w moim przypadku działał chyba na niekorzyść Indonezji. Wizy już nie ma, dlatego nadszedł czas „nadrobić zaległości” u południowego sąsiada.

Wybór padł na wyspę Flores, bo.. znów zobaczyłam jedno zdjęcie w otchłani Internetu. Tak jak tęczowe góry (o których pisałam tutaj) zadecydowały o wyjeździe do Chin, tak trójkolorowe jeziora w kraterach wulkanu Kelimutu zainspirowały do odwiedzenia tej indonezyjskiej wyspy. Większość turystów wybiera zachodni kraniec wyspy, lądując w Labuan Bajo i zatrzymując się w pobliskich ośrodkach, za główny cel obierając pobliską wyspę Komodo, zamieszkaną przez warany z Komodo, zwane smokami.

Mi jak zwykle nie po drodze z tłumami, a na te największe na świecie jaszczurki jeszcze przyjdzie czas, dlatego z przesiadką na Bali, wylądowałyśmy w Maumere – małej mieścinie w północno-środkowej części wyspy.

Flores_I_02_50_size_watermark

nad Indonezją, wulkan

Na balijskim lotnisku w Denpasar, terminal międzynarodowy i krajowy są od siebie dość oddalone, polecam zaplanować odpowiednią ilość czasu na przesiadkę, bo samymi korytarzami idzie się dobre 10-15 minut (są co prawda lotniskowe samochodziki, pewnie można załatwić sobie podwózkę). Nam wystarczyło czasu na kawę i śniadanie – Martabak Manis czyli nadziewane naleśniki na słodko, z.. tartym żółtym serem i posypką czekoladową.

Flores_I_03_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Bali, lotnisko Denpasar, Martabak Manis

Obecnie tylko 4 linie lotnicze obsługują małymi samolotami lotnisko Frans Xavier Seda Airport. Wysiada się wprost na płytę i spaceruje do terminala.

Flores_I_04_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, płyta lotniska w Maumere

 

Flores_I_05_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, płyta lotniska w Maumere, budynek lotniska

Zatrzymałyśmy się w ośrodku tuż nad brzegiem morza, z dala od miasta, którego ostatecznie nie było nam dane zobaczyć inaczej niż przez szybę samochodu. Amrita Maumere Resort to dokładnie taka sielanka, jakiej było nam potrzeba. Dotarłyśmy w sumie tuż przed sezonem, gości było niewiele, plaża pusta, pomocna obsługa i pyszne jedzenie! Od tego ostatniego zaczęłyśmy, bo przywitały nas strugi deszczu – ostatnie podrygi monsunu. Teh tarik do picia, gulai ayam hijau, rendang i micha ryżu, a później zębata ikan panggang.

Flores_I_06_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, teh tarik dla ochłody

 

Flores_I_07_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, omniom mniom mniom!

 

Flores_I_08_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, kto tu kogo będzie gryzł?!

W międzyczasie wpadli nas przywitać lokalni mieszkańcy.

Flores_I_09_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, witajcie w moich skromnych progach!

Na tarasie chatki w tropikalnym lesie, skąd słychać szum morza, opady pomogły nam odpocząć i zaplanować następny dzień, a właściwie to noc. Wschód słońca ze szczytu Kelimutu rozpoczynał się krótko przed 6:00, aby dojechać na czas i wspiąć się na górę, trzeba wyjechać już o 1:15. Jak w wielu miejscach Azji południowo-wschodniej, także tutaj, ciężko uświadczyć biuro wycieczek po okolicy i samemu coś zaplanować. Może w mieście była jakaś wypożyczalnia samochodów lub skuterów, ale ja bym się sama na indonezyjskie drogi w dzień nie wypuściła, a co dopiero w nocy. Przyjechał po nas Jef, najzwyklejszy właściciel samochodu, będący krewnym lub znajomym królika, czyli właściciela ośrodka, który pomógł nam wszystko zorganizować.

Niecałe 120km do podnóża wulkanu to praktycznie 4h jazdy – indonezyjskie drogi nie pozwalają rozwijać wysokich prędkości. Wiele jezdni za miastem jest nieoświetlonych, a ich krętość może przyprawić o mdłości nawet bez choroby lokomocyjnej i zmrużenie oka po drodze jest praktycznie niemożliwe. Dotarłyśmy na miejsce krótko po 5:00. Bilet do Parku Narodowego Kelimutu od poniedziałku do soboty to 150 tys rupii (~40 PLN, ~14 SGD) od osoby (w niedzielę jest podobno drożej), dodatkowo 10 tys rupii (~2,6 PLN, ~1 SGD) za parking.

Samo podejście jest dosyć łagodne i zajmuje góra pół godziny, jeśli nie pomyli się drogi. Z parkingu poszłyśmy schodami po lewej stronie, aż do tablicy pamiątkowej Parku. Tutaj zasugerowałyśmy się ludźmi i poszłyśmy w prawo, jednak droga prowadziła chyba z powrotem na parking, w każdym razie po chwili zawróciłyśmy, gdyż cały czas szło się w dół. Zatem pod tablicą również w lewo i na sam szczyt już prosto (prosto w górę). Byłyśmy idealnie, słońce właśnie wysuwało pierwsze promienie nad powierzchnię. Magia w najczystszej postaci.

Flores_I_10_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, wschód słońca nad dwoma jeziorami wulkanu Kelimutu: Tiwu Ata Polo (Bewitched or Enchanted Lake – Zaczarowane Jezioro) i Tiwu Ko’o Fai Nuwa Muri (Lake of Young Men and Maidens – Jezioro Młodych Mężczyzn i Dziewic)

 

Flores_I_11_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, wschód słońca nad wulkanem Kelimutu

Na szczycie można napić się kawy sprzedawanej przez lokalnych mieszkańców za 10 tys rupii (~2,6 PLN, ~1 SGD) od szklanki. Mama potwierdza, że na otwarcie oczu jak znalazł!

Flores_I_12_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, dwa jeziora wulkanu Kelimutu: Tiwu Ko’o Fai Nuwa Muri (Lake of Young Men and Maidens – Jezioro Młodych Mężczyzn i Dziewic) i Tiwu Ata Polo (Bewitched or Enchanted Lake – Zaczarowane Jezioro)

Jeziora znajdują się po różnych stronach szczytu, dlatego ująć je razem na zdjęciu można tylko z powietrza. Niestety nie udało nam się zaobserwować różnicy w kolorach, Tiwu Ko’o Fai Nuwa Muri (Lake of Young Men and Maidens – Jezioro Młodych Mężczyzn i Dziewic) i Tiwu Ata Polo (Bewitched or Enchanted Lake – Zaczarowane Jezioro) wyglądały całkiem podobnie, zaś Tiwu Ata Bupu (Lake of Old People – Jezioro Starych Ludzi) pokryła gęsta mgła, na której tworzyły się małe tęcze. Fenomen zmiany kolorów wody przypisuje się reakcjom redoks (chemia się kłania, czyżby szkoła miała się jednak przydać w dorosłym życiu?), którym płynna zawartość jezior ulega w zależności od stężenia wód opadowych i gazów wulkanicznych. Niezależność tego procesu w każdym z jezior przypisywana jest unikalnemu połączeniu z wnętrzem tego aktywnego (!) wulkanu, skutkując różnicami kolorystycznymi w tym samym czasie.

Flores_I_13_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, jezioro wulkanu Kelimutu: Tiwu Ata Bupu (Lake of Old People – Jezioro Starych Ludzi)

 

Flores_I_14_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, dwa jeziora wulkanu Kelimutu: Tiwu Ata Polo (Bewitched or Enchanted Lake – Zaczarowane Jezioro) i Tiwu Ko’o Fai Nuwa Muri (Lake of Young Men and Maidens – Jezioro Młodych Mężczyzn i Dziewic)

Chociaż nie udało się zaobserwować różnych kolorów, rozczarowania nie było, malownicze widoki są wspaniałością samą w sobie. Można cieszyć się nimi także po ruszeniu z parkingu – okolica pełna jest tarasów ryżowych.

Flores_I_15_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, droga na szczyt wulkanu Kelimutu

 

Flores_I_16_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, szałas w drodze na szczyt wulkanu Kelimutu

 

Flores_I_17_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, tarasy ryżowe nieopodal wulkanu Kelimutu

 

Flores_I_18_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, pola ryżowe nieopodal wulkanu Kelimutu

Nasz plan był bardzo prosty: wschód słońca na Kelimutu, a w drodze powrotnej niech kierowca zatrzyma się, jeśli jest coś godnego zobaczenia. Jef miał jednak zaplanowane dla nas całkiem nieprzypadkowe atrakcje i każdy postój miał w sobie element zaskoczenia. 2 godziny drogi na południowy wschód znajduje się bajkowa plaża Koka Beach, z bielutkim piaskiem, palmami i błękitną wodą, niczym z katalogów biur podróży. Niestety, tuż po skręcie z głównej drogi wylądowaliśmy w wielkich kałużach. Kierowca zatrzymał się, wziął skuter od jakiegoś nastolatka przy drodze (czy się znali, nie wiem) pojechał dalej i po chwili wrócił ze złą wiadomością: droga po porze deszczowej wciąż jest nieprzejezdna, może na nas poczekać, ale to 1,5km pieszo w jedną stronę. Mając piękną plażę przy ośrodku, darowałyśmy sobie spacer po kałużach.

Jef znalazł dla nas jednak alternatywę nieopodal. Z jakiegoś powodu wiele źródeł stosuje wymiennie nazwę plaży Koka i Paga. Jednak Paga Beach znajduje się bardziej na wschód. Dzięki uprzejmości właściciela prywatnej kwatery Inna’s Homestay, kuzyna Jefa, mogłyśmy skorzystać z „ich” plaży (plaża nie jest chyba prywatna, ale zejścia do niej są głównie przez prywatne posesje). Piasek nie jest bielutki, a w połowie plaży robi się czarny. Nie przypomina mułu, w dodatku zawiera całe mnóstwo drobinek odbijających światło niczym diamenty, hipnotyzująco.

Flores_I_19_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, plaża Paga, mieniący się, czarny piasek

Zrelaksowane pływaniem i spacerem po plaży z radością powitałyśmy pytanie czy chcemy zjeść obiad. Przytakując, że ryba może być, widziałyśmy już plecy kuzyna Jefa, który schodził na plażę i krzyczał coś w stronę łódki.

Flores_I_20_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, plaża Paga, połów ryb

Po chwili przypłynął z niej młody chłopak z rybami, które w całości trafiły w zaciskane, grillowe kratki, wprost nad betonowe palenisko, opalane kokosowymi łupinami. Nie wiem czy da się sprawić, aby ryba była jeszcze bardziej świeża.

Flores_I_21_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, plaża Paga, grillo-ognisko w kilka minut

 

Flores_I_22_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, plaża Paga, opiekane w całości ryby

Z ryżem i chilli wyszło pysznie! Na stole pojawiła się też nieoznakowana butelka. Moke (alternatywna nazwa w internetach to Tuak) zostało nam przedstawione jako tradycyjne wino palmowe z Flores, ale procentowo bliżej mu było do domowej roboty bimbru! Okazuje się, że ten alkohol jest szczególny dla mieszkańców wyspy, a jego serwowanie jest wyrazem gościnności i przyjaźni. Nie sposób było odmówić, byłyśmy z resztą ciekawe smaku, jednak dwa łyki ciepłego trunku w pełnym słońcu wystarczyły. Nasze żołądki przyjęły je bez późniejszych ekscesów, wzrok nie ucierpiał, a nasi gospodarze byli zadowoleni. O walorach smakowych ciężko mi cokolwiek powiedzieć, podobno nie one się liczą, a gdzie i z kim się pije.

Z pewnym niepokojem obserwowałyśmy jednak jak półlitrowa butelka znika w równym tempie pomiędzy naszym kierowcą a jego kuzynem. „Piłeś – nie jedź” chyba jest tutaj obce.

Jeszcze obowiązkowe zdjęcia z moją mamą, bo blond włosy to +150 do atrakcyjności i ruszaliśmy w dalszą drogę. O tym jednak w drugiej części.

Flores_I_23_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, plaża Paga, nie ma to jak zdjęcie z blondyną!

 

Flores_I_24_50_size_watermark

Indonezja, wyspa Flores, widok z wulkanu Kelimutu

czekolada bez kakaowca – Filipiny, wyspa Bohol: akt I

Ostatnia przygoda mojego, nie do końca zaplanowanego, maratonu weekendowych podróży przypadła na ten dłuższy, majówkowy. Filipińska wyspa Bohol skrywa w sobie mnóstwo bajecznie pięknych miejsc, na czele z niecodziennymi Wzgórzami Czekoladowymi (Chocolate Hills), które z kakaowcem nie mają nic wspólnego. Te niewysokie formacje geologiczne swoją nazwę zawdzięczają trawie, która brązowieje na ich powierzchni podczas pory suchej, nadając brązowawy kolor.

Singapur, lotnisko Changi, uśmiech – lecimy!

Na wyspie działa lotnisko obsługujące loty krajowe, można też wziąć prom z większej wyspy Cebu (której lotnisko obsługuje loty międzynarodowe) i właśnie tę drogę wybrałyśmy. Z lotniska na przystań jest niecałe 14km, zapewne bez problemu można wziąć taksówkę. My posłużyłyśmy się Uberem: 33 minuty (korki, korki i jeszcze raz duży ruch), 224 peso filipińskich (PHP, ~5.9 SGD, ~16.3 PLN), przy okazji zapoznając się z lokalnym folklorem.

Filipiny, wyspa Cebu, przewóz zwierząt – wersja filipińska

Z tego co pamiętam biletów na prom nie szło zarezerwować online (chyba, że przez agencje wycieczkowe) dlatego ustawiłyśmy się w ogonek. Zakładałyśmy, że wczesną porą nie będzie aż takiego ruchu, niestety udało nam się kupić bilety dopiero na 12:40. Port na Boholu nazywa się Tagbilaran, bilet w dwie strony to koszt 700 PHP (~18.4 SGD; ~51 PLN) + opłata portowa 25 PHP (~0.66 SGD; ~1,8 PLN) na Cebu i 20 PHP (~0.55 SGD; ~1,45 PLN) na Boholu (w drodze powrotnej). 2-godzinny rejs, a później przeprawa w głąb wyspy nie pozostawiły nam za dużo czasu na podziwianie okolicy.

Zamiast noclegu na obleganej, przyłączonej do głównej wyspy Bohol, wyspie Panglao i okolicy Tagbilaran, postawiłyśmy na niewielki Bed & Breakfast, a właściwie prawie Home Stay, w gminie Carmen – nieopodal Chocolate Hills. Z portu można pewnie zgarnąć lokalnego tuk tuka, chociaż nie wiem czy wypuściłyby się aż tak daleko. My skorzystałyśmy z firmy przewozowej, której samochód z kierowcą miał w oryginale zabrać nas na zwiedzanie. Zbiorowy transport publiczny praktycznie nie istnieje, więc jest to jedyna szansa na odwiedzenie czegokolwiek, jeśli nie planujemy plażingu na wspomnianej wcześniej, pobliskiej wyspie. Za drogę do Carmen zapłaciłyśmy 1800 PHP (~47.3 SGD; ~130.7 PLN), a wycieczkę na szczęście udało się przełożyć na następny dzień. Urokliwy dom, cisza i spokój – wydawało się przez moment, że dotarłyśmy na bajeczny koniec świata, z dala od zgiełku i stresu dnia codziennego. W okolicy nie było nic – minisklepik, w którym paragony wypisywane były ręcznie i niewielka jadłodajnia serwująca dania z lokalnych kurczaków (szczęśliwe kurki na milion procent!), która właściwie mieściła się w salonie czyjegoś domu (przez niedomknięte drzwi widziałyśmy dzieci oglądające telewizję w pokoju obok). Bardzo smacznie i gościnnie, nie sądzę aby często miewali taką klientelę jak my.

Filipiny, wyspa Bohol, Carmen, jedno piwko i do spania!

Są takie miejsca, zwłaszcza gdy ogranicza nas czas, gdzie zobaczenie czegokolwiek wymaga wcześniejszego zaplanowania. Ważne również, by pozostać choć trochę elastycznym i modyfikować plan, jeśli zajdzie taka potrzeba lub okoliczność. Jeśli chodzi o ustalanie kursu, wybieranie co zobaczyć, składanie tego w całość, wciskanie, upychanie, maksymalizowanie, czasem rezygnowanie i wybieranie – zawsze jestem pierwszym chętnym wolontariuszem. Nie inaczej było z Boholem, a moja trasa tak spodobała się właścicielowi firmy przewozowej, że zabrał się z nami, bo odwiedzałyśmy niektóre miejsca na wyspie, gdzie jeszcze nie był.

Atrakcje skupione były po wschodniej stronie wyspy. Zaczęłyśmy od Candijay Rice Terraces – niesamowite tarasy ryżowe. Chociaż widziałam je już nie raz, zawsze nadają okolicy sielankowy wygląd uczesanego pola. Ja chyba w obłokach zaczęłam bujać aż za bardzo, bo goniąc za kolejnym widokiem, wywinęłam orła na kamiennym schodku. Niezrażona kontynuowałam jednak wszystkie atrakcje, a moją lekko nadmuchaną kostkę, prześwietliłam dopiero 2 dni później w Singapurze – na szczęście tylko niegroźne skręcenie!

Filipiny, wyspa Bohol, Candijay Rice Terraces, tarasy ryżowe

Filipiny, wyspa Bohol, Candijay Rice Terraces, tarasy ryżowe

Filipiny, wyspa Bohol, Candijay Rice Terraces, tarasy ryżowe

Filipiny, wyspa Bohol, Candijay Rice Terraces, tarasy ryżowe z Jerrym i Biejyem, naszymi kierowcami

 Z okolicy pól, przez budkę w której można kupić bilety (20 PHP (~0.55 SGD; ~1,45 PLN) + drugie 20 PHP za parking), ścieżka zaprowadziła nas dżunglą do ukrytego wodospadu Can-Umantad Falls. Krystalicznie czysta woda, przypiekające słońce, jama tuż za strumieniem, niewielka ilość odwiedzających – a ludzie serio wolą leżeć na zatłoczonej plaży?! Ekspresowo dałyśmy nura, zbiornik wodny przy wodospadzie nie jest głęboki. Brzeg stanowiły duże ilości błota, ale nie było źle, ktoś postawił nawet małą budkę – przebieralnię.

Filipiny, wyspa Bohol, Candijay, droga do wodospadu Can-Umantad Falls

Filipiny, wyspa Bohol, Candijay, wodospad Can-Umantad Falls

Zrelaksowane, już miałyśmy wychodzić na ląd, gdy nasze uszy przestawiły się w tryb nasłuchiwania. Muzyka? Śpiew? Radio? tylko jakieś takie.. zduszone? Rozwikłanie tej zagadki nie zajęło długo. Grupa, która krótko po nas przybyła na miejsce, okazała się filipińskim chórem kościelnym (Filipiny są bardzo religijnym krajem katolickim), sama dla siebie (albo raczej na chwałę Pana) w tej jamie za strumieniem wodospadu śpiewała Alleluja! Bez mała: najpiękniejsze wykonanie tego utworu jakie w życiu słyszałam, nieziemska akustyka, klarownie słyszalne sekcje głosowe i pewna abstrakcyjność sytuacji spowodowały, że łzy wzruszenia i kopara do ziemi towarzyszyły mi jeszcze chwilę po wybrzmieniu ostatnich dźwięków. Nawet słuchając nagrania po raz n-ty czuję to samo – posłuchajcie (od 0:26), a przy okazji zobaczycie przedsmak tego, o czym w następnej notce:

 Woda i emocje wyciągnęły z nas energię ze śniadania – czas zjeść! Wskazując palcem wybrałyśmy randomowo jedzenie w okolicznym, niewielkim foodcourcie, wspomagając się Pepsi w oldschoolowych butelkach.

Filipiny, wyspa Bohol, Anda, przerwa na posiłek!

Filipiny, wyspa Bohol, Anda, old school

Zmierzamy na kraniec wyspy, bo tam czeka na nas.. jezioro w jaskini! I to nie byle jakie, bo atrakcje wodne nabywają kolejnego wymiaru. Do jaskinio-jeziora Cabagnow Cave Pool można zejść po drabinie lub.. wskoczyć z kilku dobrych metrów! Przypomniały mi się czasy końca podstawówki, gdzie ekipą z podwórka, w wakacje chodziliśmy na odkryty basen na Olimpijskiej w moim rodzinnym mieście, i z uciechą oddawaliśmy się skokom do wody z wieży – kto pozwalał dzieciakom bez opieki dorosłego na takie rzeczy?! A jednak przeżyliśmy i wyszliśmy na ludzi bez skręconych karków, kto by pomyślał.

Filipiny, wyspa Bohol, Anda, basen w jaskini Cabagnow Cave Pool

Filipiny, wyspa Bohol, Anda, basen w jaskini Cabagnow Cave Pool

W tym niewielkim jeziorze o czyściutkiej wodzie pływały koła ratunkowe, na których można było sobie odpocząć – dno znajdowało się wiele metrów poniżej tafli wody. Zabawa była przednia, spójrzcie tylko na filmik powyżej! Na miejscu również jest niewielka przebieralnia, opłaty pobiera „kierownik” obiektu, który siedzi sobie pod drzewami –  trzeba liczyć 5 PHP opłaty klimatycznej (environment fee), 2 PHP za wejście i.. 50 PHP za skorzystanie z drabiny (już teraz nie pamiętam czy w oba kierunki, czy tylko w dół). Ta ostatnia opłata dość zabawna muszę przyznać, jednak 57 PHP (~1.5 SGD, ~4,15 PLN) to niewielki koszt za tyle frajdy.

Zachód słońca gonił nas niemiłosiernie i nie było szans złapać Czekoladowych Wzgórz jeszcze tego samego wieczora. Nasza wesoła ekipa kierowca + manager odwiozła nas do miejsca noclegu i nie skasowali za przekroczenie czasu. 8h wycieczki (a w efekcie cały dzień) wycenione było na 4500 PHP (118.5 SGD, 327,8 PLN) ze wszystkim. Polecam Jerry’ego i Biejy’a z Bohol Cheaptour! Byłyśmy tak zadowolone, że zdecydowałyśmy się na ich usługi również następnego dnia, ale o tym już następnym razem.